Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4
sierpnia, godz. 02:47.
- Bo widzisz
chłopcze, tak samo jest mi przykro z powodu rozwodu, jak przykro mi było z
powodu małżeństwa.
Nic więcej nie
chce powiedzieć. Ja jednak nie daję za wygraną, chciałbym się w końcu
dowiedzieć, dlaczego zdecydował się na ten krok.
- Jak długo
byliście małżeństwem? - dopytuję.
- Trzydzieści dwa
lata. A tak naprawdę dużo mniej.
Zaprasza mnie na
swój jacht. Gdy pokazuje mi go palcem, nie wydaje się być daleko, zacumowany
ledwie kilkanaście metrów od pomostu, przy którym siedzimy. Okazuje się jednak,
że nie tak łatwo będzie się do niego dostać, bo aby to zrobić, trzeba wpierw
przejść po pokładach trzech innych łodzi.
Czarno to widzę i
trochę się boję, ale musimy iść, nie ma wyjścia. On pijany, ja wprawdzie
trzeźwy, ale z ciężkimi bagażami na plecach, ślisko jest i buja na wszystkie
strony, ale jakoś dajemy radę. Aż trudno uwierzyć, że żaden z nas nie wypadł za
burtę, a kilka razy naprawdę było blisko. Mam też nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy.