środa, 29 października 2014

Dzień 25. Henning żeglarz

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 02:47.

- Bo widzisz chłopcze, tak samo jest mi przykro z powodu rozwodu, jak przykro mi było z powodu małżeństwa.
Nic więcej nie chce powiedzieć. Ja jednak nie daję za wygraną, chciałbym się w końcu dowiedzieć, dlaczego zdecydował się na ten krok.
- Jak długo byliście małżeństwem? - dopytuję.
- Trzydzieści dwa lata. A tak naprawdę dużo mniej.
Zaprasza mnie na swój jacht. Gdy pokazuje mi go palcem, nie wydaje się być daleko, zacumowany ledwie kilkanaście metrów od pomostu, przy którym siedzimy. Okazuje się jednak, że nie tak łatwo będzie się do niego dostać, bo aby to zrobić, trzeba wpierw przejść po pokładach trzech innych łodzi.
Czarno to widzę i trochę się boję, ale musimy iść, nie ma wyjścia. On pijany, ja wprawdzie trzeźwy, ale z ciężkimi bagażami na plecach, ślisko jest i buja na wszystkie strony, ale jakoś dajemy radę. Aż trudno uwierzyć, że żaden z nas nie wypadł za burtę, a kilka razy naprawdę było blisko. Mam też nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy.

poniedziałek, 27 października 2014

Dzień 24. Bergen nocą

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 23:14.

Zgubiłem go, nie mogę znaleźć. To brzmi wręcz nieprawdopodobnie, ale krążę po całym terenie, centymetr po centymetrze przeszukuję każdy krzak, każde zarośla, zaglądam dosłownie wszędzie z latarką w telefonie i nic. Nigdzie go nie ma. Zaczynam wołać, wpierw cicho, potem coraz głośniej: „Marcin! Marcin!”, ale nikt nie odpowiada. Dziwne. Głowę dam, że to tu rozbił swój namiot. Czuję się trochę jak w koszmarze, w którym nic nie jest na swoim miejscu.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wrócić do centrum. Trudno, tę noc trzeba będzie jakoś tam przeczekać. Jeszcze nie mam pomysłu jak, ale coś się wymyśli.

czwartek, 9 października 2014

Dzień 24. Pożegnanie z Hansem

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 13:58.

Gdy podjeżdżamy na parking, autokar wypełniony pasażerami już stoi gotowy do odjazdu. Mamy jeszcze dwie minuty. Wyciągamy w pośpiechu nasze rzeczy z samochodu i wkładamy je do luku bagażowego.
- Idę kupić wam bilety - oznajmia Hans i wchodzi przed nami do autokaru.
Chwilę później i my wspinamy się po schodkach do góry. Nasz dobrodziej stoi tu jeszcze i rozmawia z kierowcą, który uśmiecha się przyjaźnie na nasz widok. Pewnie dowiedział się przed chwilą, kim jesteśmy i co tu robimy. Ja zaś spoglądam na tego siwiejącego już starszego pana o wielkim sercu, który wziął nas pod swoje skrzydła i uratował przed deszczem, chłodem i głodem. On także się uśmiecha, mimo iż nadeszła pora rozstania.

wtorek, 7 października 2014

Dzień 24. Iz 55, 1-2

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 9:25

- Przyjadę po was, gdy skończy się nabożeństwo.
A potem wsiada do samochodu i odjeżdża, a my z Marcinem wchodzimy do środka. Kościół jest bardzo mały i skromnie urządzony – surowe wnętrze, niemal zupełnie nagie, białe ściany, ozdobione jedynie kilkunastoma obrazami przedstawiającymi kolejne stacje drogi krzyżowej i tylko mur okalający prezbiterium wypełnia wielki fresk, z na nim ludzie wszelkiej maści i wieku oddający pokłon Jezusowi. Siadamy w jednej z pierwszych ławek, tuż obok figury Matki Bożej.
Za moment zacznie się Eucharystia, dla mnie szczególna i wyjątkowa, bo sprawowana nie w języku czeskim, duńskim, wietnamskim ani nawet norweskim, jak to miało miało miejsce ostatnimi razy, ale w mojej rodzimej polskiej mowie. To doprawdy niezwykłe, że spotyka mnie tu coś takiego. Nagły dreszcz zniecierpliwienia i ekscytacji nie pozwala mi usiedzieć spokojnie na swoim miejscu, nie mogę się już doczekać, aby usłyszeć pierwsze słowa kapłana.

niedziela, 5 października 2014

Dzień 24. Luksus

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 7:12

Otwieram oczy. Gdzie jestem? Co tu tak miękko? Po ułamku sekundy wszystko sobie przypominam - jesteśmy w mieszkaniu Hansa. Spoglądam w prawo – Marcin śpi jak zabity. Szczerze mówiąc, to mi też nie za bardzo chce się wstawać, za dobrze mi tu.
Łóżko, na którym obydwaj leżymy jest tak wielkie, że mogłyby się na nim rozłożyć swobodnie nawet 3 osoby. Na czymś równie wygodnym chyba nigdy nie spałem. Patrzę na zegarek w telefonie, dopiero 7:13. Msza jest o 9:30, a Hans ma tu po nas przyjechać o 9:00, czasu jest zatem sporo i nie ma się co spieszyć.
Dlatego kolejnych kilkanaście minut spędzam na gapieniu się w śnieżnobiały sufit. Myślę o tych wszystkich wypadkach wczorajszego dnia, o pożegnaniu w Stavanger i niespodziewanym zejściu się na nowo, o promie na gapę, o wyczerpującym spacerze i spotkaniu Hansa, o wielkiej pizzy i oberwaniu chmury – jednym słowem o tym, ile człowieka może spotkać w ciągu jednego tylko dnia i jak wielkie mamy z Marcinem szczęścia.
Już ja dobrze wiem, kto za tym wszystkim stoi.

czwartek, 2 października 2014

Dzień 23. Wielka pizza

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Sobota, 2 sierpnia, godz. 19:50

Kelner stawia na stole największą pizzę, jaką kiedykolwiek widziałem. Jest w niej wszystko począwszy od grzybów i warzyw, a skończywszy na mięsie, owocach i co najmniej dwóch rodzajach sera. A całość wygląda jeszcze bardziej pstrokato, niż tęcza, którą wczoraj widziałem w Stavanger.
Nic tylko gryźć, mlaskać, przeżuwać i połykać, a w międzyczasie popijać zimne piwko z kufla, które kelner postawił koło talerza. Uśmiecham się mimowolnie, co od razu zauważają moi dobroczyńcy:
- Wcinaj, wcinaj, nie czekaj na nas, nam dopiero za chwilę przyniosą - radzi życzliwie Hans.
- Jak to przyniosą za chwilę? Myślałem, że ta pizza jest dla wszystkich. Czy wyście zwariowali? Nie zjem tego sam.