środa, 29 października 2014

Dzień 25. Henning żeglarz

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 02:47.

- Bo widzisz chłopcze, tak samo jest mi przykro z powodu rozwodu, jak przykro mi było z powodu małżeństwa.
Nic więcej nie chce powiedzieć. Ja jednak nie daję za wygraną, chciałbym się w końcu dowiedzieć, dlaczego zdecydował się na ten krok.
- Jak długo byliście małżeństwem? - dopytuję.
- Trzydzieści dwa lata. A tak naprawdę dużo mniej.
Zaprasza mnie na swój jacht. Gdy pokazuje mi go palcem, nie wydaje się być daleko, zacumowany ledwie kilkanaście metrów od pomostu, przy którym siedzimy. Okazuje się jednak, że nie tak łatwo będzie się do niego dostać, bo aby to zrobić, trzeba wpierw przejść po pokładach trzech innych łodzi.
Czarno to widzę i trochę się boję, ale musimy iść, nie ma wyjścia. On pijany, ja wprawdzie trzeźwy, ale z ciężkimi bagażami na plecach, ślisko jest i buja na wszystkie strony, ale jakoś dajemy radę. Aż trudno uwierzyć, że żaden z nas nie wypadł za burtę, a kilka razy naprawdę było blisko. Mam też nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy.
Zapach luksusu unosi się w powietrzu. Nigdy wcześniej nie byłem na jachcie i pierwsze moje wrażenie jest takie, że sam chciałbym mieć kiedyś coś takiego. Na środku pokładu rufowego rozłożony jest stolik, to przy nim każe mi usiąść, sam zaś znika gdzieś w środku, a gdy wraca, w prawej ręce trzyma już dwie butelki piwa, a w lewej kolejną butelkę, tyle że czegoś mocniejszego.
Jedna lampka koniaku, potem druga, panuje przyjemny chłód, nie wieje, nie pada, łódź delikatnie kołysze się na kilkucentymetrowych falach. Ta noc mogłaby trwać wiecznie.
Henning jest doskonałym znawcą muzyki, opowiada mi o wczorajszym koncercie Erica Claptona na tutejszym stadionie, to głównie z tego powodu tu przypłynął, a kiedy słyszy, że jednym z moich ulubionych zespołów jest The Beatles, spieszy z wyjaśnieniami:
- Beatlesów zawsze podziwiałem za słowa, są bez wątpienia najlepszymi tekściarzami wszechczasów. Ale jeśli chodzi o muzykę, to najdoskonalszą tworzyli The Eagles. Mam 59 lat i nigdy nic lepszego nie słyszałem.
Po godzinie kończą się nam i piwka i koniak, a i sił nie pozostało zbyt wiele. Mój nowy przyjaciel proponuje mi nocleg u siebie, w kokpicie. Prowadzi mnie do części mieszkalnej czy raczej czegoś w rodzaju niewielkiego salonu z kuchnią i panelem sterowania łodzią. Najbliżej dzioba są niewielkie drzwi, za którymi znajduje się wejście do całkiem niezłej łazienki i sypialnia z aż trzema wygodnymi łóżkami. Z lekkim zdziwieniem odkrywam, że na jednym z nich śpi już jakiś facet.
- To kolega, nie przejmuj się.
Pokazuje mi, gdzie mogę się położyć, a potem wspina się z powrotem nie wiedzieć czemu na górny pokład. Długo nie wraca, a gdyby nawet wrócił, zastałby mnie okrytego śpiworem i pogrążonego we śnie.
Jest czwarta nad ranem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz