czwartek, 4 grudnia 2014

Dzień 25. Pobudka na jachcie

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 11:06.

Gdzie jestem? Sięgam odruchowo prawą ręką, by znaleźć telefon. Już 11:00. Niech to! Rozglądam się w poszukiwaniu plecaka. Stoi oparty o drzwi. Ale gdzie ja jestem? To ta łódź. Już pamiętam – Henning, koniak, The Eagles, piwo…
Jestem wściekły na siebie, że nie nastawiłem budzika i wstałem tak późno. Przebieram się szybko jednocześnie lustrując łódź w poszukiwaniu Henninga i tego drugiego mężczyzny, który spał już na przeciwległym łóżku, gdy ja się kładłem nad ranem. Jednak żywej duszy nie ma, żadnych szmerów, tylko plusk fal i głuchy odgłos uderzających o siebie kadłubów. Jestem tu sam.

Zakładam na plecy bagaże i wychodzę na górny pokład. Brzeg jest dość daleko, by nań się dostać, trzeba przejść po kilku kołyszących się łodzi i zastanawiam się nad tym, jak udało mi się tego dokonać późną nocą, gdy niewiele było widać i co gorsza,  jak mam dokonać tej trudnej sztuki teraz, gdy pokłady są śliskie od padającego w nocy deszczu. Ale idę, chcę już mieć to za sobą, poza tym i tak już zbyt wiele czasu dziś straciłem.
Wpierw jedna łódź, plecak ściąga mnie w dół, ku wodzie, trudno utrzymać równowagę, ale chwytam się mocno liny i stalowych poręczy na rufie, potem druga i trzecia i już jestem na brzegu. Wzdycham w ulgą i uśmiecham się na myśl, jak musiałem zabawnie wyglądać, gdy tak ślizgałem się i kołysałem na tych łodziach.
Ciekawe, co się stało z Henningiem i z tym drugim. I jak mogłem tak zaspać?! Pół dnia przez to straciłem. Trzeba najpierw znaleźć jakiś sklep i zaopatrzyć się w jedzenie, bo już mi zaczyna burczeć w brzuchu. Niebo jest zachmurzone i pewnie zaraz zacznie padać, ale co się dziwić – wczoraj przeczytałem, że to najbardziej deszczowe miasto Europy.
W Rimi kupuję sałatkę ziemniaczaną. Jest okropna. Z łapczywości wziąłem największe wiaderko, bo było bardzo tanie. Aż mi niedobrze na myśl, że jeszcze tyle mi jej zostało. No ale co zrobić, przecież tego nie wyrzucę.
Siadam na ławce i zastanawiam się, co dalej. Powinienem chyba skontaktować się z Marcinem, on też nie wysłał mi od wczoraj żadnej wiadomości, mam nadzieję, że wszystko jest w porządku. Gdzieś tu pewnie teraz krąży po okolicy, znając życie, to niedługo na siebie wpadniemy. Martwi mnie co innego, jutro rano stąd wyjeżdżam, a mam wrażenie, że jeszcze niczego nie widziałem, jedynie centrum i nic poza tym. Nie mam zbyt wiele czasu, a tu jeszcze tyle zostało do odkrycia. Nagle coś przykuwa moją uwagę.
Bergen jest miastem położonym na kilku przepięknych wzgórzach, które górują nad nim z każdej strony, jak okiem sięgnąć. I gdy tak przyglądam się jednemu z nich, temu najsłynniejszemu, najbardziej obleganego przez turystów i mieszkańców, na szczyt którego można dostać się kolejką, przychodzi mi do głowy pewna myśl. Zaczyna się rozpogadzać, za chwilę pewnie wyjdzie słońce, więc czemu nie spróbować?
Dwadzieścia minut później już jestem u podnóża. Stamtąd musi być niezły widok na całą okolicę, żeby tylko znowu się nie rozpadało. Spoglądam na mapę niepewny, jak mam przemknąć między tymi wszystkimi domostwami porozsiewanymi po zboczu. Kilka razy gubię drogę, ale w końcu udaje mi się znaleźć właściwy szlak.
Oba ciężkie plecaki mam z sobą. Mógłbym je zostawić w dworcowym depozycie, ale byłby to kolejny niepotrzebny wydatek, poza tym lubię od czasu do czasu trochę się pomęczyć, dopiero wtedy czuję, że żyję. Patrzę jeszcze w górę, tam, gdzie niewidzialny szczyt, uśmiecham się lekko, nabieram powietrza do płuc i idę.
Wspinaczka nie jest tak wyczerpująca, ale często się zatrzymuję, aby zrobić zdjęcie temu pięknemu miastu, które z każdym kolejnym metrem staje się mniejsze i mniejsze, a jednocześnie robi coraz większe wrażenie. Im bliżej wierzchołka, tym robi się coraz bardziej tłoczno, na samym zaś szczycie prawdziwe tłumy, większość wjechała tu pewnie kolejką. To jednak nieważne, warto było się tu wspiąć, ponieważ widoki są naprawdę wspaniałe. Całe Bergen jak na dłoni tam w dole, zatopione w wodach fiordu, otoczone zewsząd zielonymi wzgórzami, które piętrzą się dumnie ponad horyzont niczym mury warowne średniowiecznego grodu.
Wspaniałe dzieło rąk ludzkich w samym środku dzieła Bożego. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz