Północna Dania. Kvissel k. Frederikshavn. Czwartek,
17 lipca, godz. 14:24.
Wysiadamy z
autobusu. Tuż za przystankiem stoją dwa bliźniacze domy z czerwonej cegły,
okrążamy je stąpając po wysypanej żwirem drodze, ta zaś prowadzi nas prosto do niewielkiego
placu, przy którym znajduje się kolejny budynek.
- Oto i nasz dom!
- uśmiecha się pani Christine.
Jest piękny,
również z czerwonej cegły, dwupiętrowy i na pierwszy rzut oka bardzo przytulny.
Wchodzimy do środka.
- Karen! Karen! -
woła już na progu - Powinna być o tej porze w domu.
W tym momencie
drzwi kuchenne otwierają się i wyłania się zza nich niezwykle urodziwa, młoda
dziewczyna, ma bardzo jasne włosy, duże zielone oczy i szeroki uśmiech. Jest
prześliczna.
- To jest nasz
dzisiejszy gość, Robert.
- Hi! – wita się
ze mną nieco zaskoczona, choć niemal wcale niespeszona, zupełnie jakby mama
częściej serwowała jej takie niespodzianki. Wyjaśnia córce, że jestem Polakiem,
że przyjechałem autostopem i że nie znam duńskiego, dlatego ma się do mnie zwracać
po angielsku.
Wpierw zostaję
oprowadzony po całym domu, wiem, gdzie jest łazienka, gdzie kuchnia, gdzie
pokój gościnny. W tym ostatnim siadamy na kanapie, ja i pani Christine
trzymająca w ręku pięknie oprawiony atlas Europy. Prosi mnie, by jej pokazał,
którędy tu dojechałem i gdzie jest dokładnie miasto, w którym mieszkam. Jest
bardzo ciekawa, nawet przywołuje córkę, by także przyszła i posłuchała.
Później zwraca
się do mnie tymi słowami:
- Dziś jest
czwartek, a w naszej rodzinie jest to dzień zakupowy. Jedziemy wtedy wszyscy do
miasta i kupujemy to, co będzie potrzebne na cały następny tydzień. Za chwilę
przyjedzie mój mąż i będziemy się zbierać. Ty możesz w tym czasie wziąć sobie
prysznic, przespać się, bo pewnie jesteś zmęczony, poczytać coś, pooglądać
telewizję. Tam jest lodówka, częstuj się, czym tylko chcesz. A jak wrócimy, to
zjemy wszyscy wspólną kolację.
Jakoś nie wiem,
co mam odpowiedzieć, dlatego kiwam tylko głową. Trudno mi uwierzyć, że ta
kobieta, która poznała mnie ledwie parę godzin temu na ulicy, nie dość, że
zaprasza mnie pod swój dach, to jeszcze zostawia mi na kilka godzin swój piękny
dom. Tak po prostu.
- Aha. Gdy nas
nie będzie, może tu się pojawić moja druga córka, Marie. Uprzedziłam ją, że tu
będziesz, więc bez obaw, nie przestraszy się na twój widok.
W międzyczasie na
plac pod domem podjeżdża samochód. To pewnie mąż pani Christine. Witam się z
nim, ma na imię Hans, jest średniego wzrostu i wieku, a niemal połowę jego
twarzy zdobi gęsta broda. Tylko na chwilę wchodzi do środka, jakby speszony
moją obecnością, a potem wszyscy w wielkim zamieszaniu opuszczają dom i
odjeżdżają.
A ja zostaję tu
zupełnie sam. Sam jak palec. Krzątam się z kąta w kąt zaskoczony swoim
szczęściem, trudno mi uwierzyć, że od rana mogło mi się przytrafić tyle
przygód, tyle dobrego, niesamowite. Biorę długi, gorący prysznic, a potem kładę
się na skórzanej kanapie w pokoju gościnnym. Oni będą z powrotem za jakieś dwie,
trzy godziny, co ja tu będę robił do tego czasu? Pojęcia nie mam.
I tak ze wzrokiem
utkwionym w suficie zamyślam się i zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz