wtorek, 6 maja 2014

Dzień 8. Gość w dom

Północna Dania. Kvissel k. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 14:24.

Wysiadamy z autobusu. Tuż za przystankiem stoją dwa bliźniacze domy z czerwonej cegły, okrążamy je stąpając po wysypanej żwirem drodze, ta zaś prowadzi nas prosto do niewielkiego placu, przy którym znajduje się kolejny budynek.
- Oto i nasz dom! - uśmiecha się pani Christine.
Jest piękny, również z czerwonej cegły, dwupiętrowy i na pierwszy rzut oka bardzo przytulny. Wchodzimy do środka.
- Karen! Karen! - woła już na progu - Powinna być o tej porze w domu.
W tym momencie drzwi kuchenne otwierają się i wyłania się zza nich niezwykle urodziwa, młoda dziewczyna, ma bardzo jasne włosy, duże zielone oczy i szeroki uśmiech. Jest prześliczna.

- To jest nasz dzisiejszy gość, Robert.
- Hi! – wita się ze mną nieco zaskoczona, choć niemal wcale niespeszona, zupełnie jakby mama częściej serwowała jej takie niespodzianki. Wyjaśnia córce, że jestem Polakiem, że przyjechałem autostopem i że nie znam duńskiego, dlatego ma się do mnie zwracać po angielsku. 
Wpierw zostaję oprowadzony po całym domu, wiem, gdzie jest łazienka, gdzie kuchnia, gdzie pokój gościnny. W tym ostatnim siadamy na kanapie, ja i pani Christine trzymająca w ręku pięknie oprawiony atlas Europy. Prosi mnie, by jej pokazał, którędy tu dojechałem i gdzie jest dokładnie miasto, w którym mieszkam. Jest bardzo ciekawa, nawet przywołuje córkę, by także przyszła i posłuchała.
Później zwraca się do mnie tymi słowami:
- Dziś jest czwartek, a w naszej rodzinie jest to dzień zakupowy. Jedziemy wtedy wszyscy do miasta i kupujemy to, co będzie potrzebne na cały następny tydzień. Za chwilę przyjedzie mój mąż i będziemy się zbierać. Ty możesz w tym czasie wziąć sobie prysznic, przespać się, bo pewnie jesteś zmęczony, poczytać coś, pooglądać telewizję. Tam jest lodówka, częstuj się, czym tylko chcesz. A jak wrócimy, to zjemy wszyscy wspólną kolację.
Jakoś nie wiem, co mam odpowiedzieć, dlatego kiwam tylko głową. Trudno mi uwierzyć, że ta kobieta, która poznała mnie ledwie parę godzin temu na ulicy, nie dość, że zaprasza mnie pod swój dach, to jeszcze zostawia mi na kilka godzin swój piękny dom. Tak po prostu.
- Aha. Gdy nas nie będzie, może tu się pojawić moja druga córka, Marie. Uprzedziłam ją, że tu będziesz, więc bez obaw, nie przestraszy się na twój widok.
W międzyczasie na plac pod domem podjeżdża samochód. To pewnie mąż pani Christine. Witam się z nim, ma na imię Hans, jest średniego wzrostu i wieku, a niemal połowę jego twarzy zdobi gęsta broda. Tylko na chwilę wchodzi do środka, jakby speszony moją obecnością, a potem wszyscy w wielkim zamieszaniu opuszczają dom i odjeżdżają.
A ja zostaję tu zupełnie sam. Sam jak palec. Krzątam się z kąta w kąt zaskoczony swoim szczęściem, trudno mi uwierzyć, że od rana mogło mi się przytrafić tyle przygód, tyle dobrego, niesamowite. Biorę długi, gorący prysznic, a potem kładę się na skórzanej kanapie w pokoju gościnnym. Oni będą z powrotem za jakieś dwie, trzy godziny, co ja tu będę robił do tego czasu? Pojęcia nie mam.
I tak ze wzrokiem utkwionym w suficie zamyślam się i zasypiam. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz