wtorek, 29 kwietnia 2014

Dzień 8. Pani Christine

Północna Dania. Kvissel k. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 8:17.

Aż chce się żyć! Droga, którą właśnie przemierzam, prowadzi mnie pod wspaniałym baldachimem rozłożystych koron drzew, przez które przedzierają się pojedynczymi strużkami promienie porannego słońca. Wszystko wokół lśni i skrzy się w sposób niezwykły, na gałęziach schowane gdzieś pomiędzy zielonym listowiem ptaki zanoszą ku mnie swoje słodkie trele. W oddali pierwsze domostwa z czerwonej cegły porozrzucane niedbale pośród owocujących pól, w powietrzu zaś miesza się zapach wilgotnej gleby z wonią ściółki pobliskiego lasu.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Dzień 7. Lekcja dobrych manier

Północna Dania. Ravnshøj k. Frederikshavn. Środa, 16 lipca, godz. 23:13

Spogląda na mnie z uwagą ciekaw, czy zasmakuje mi to, co przygotował. Nakładam na talerz kilka ziemniaków, potem fasolkę i marchewkę, a na końcu polewam to wszystko tym gęstym, brązowym sosem. Mój przyjaciel musi być z niego bardzo dumny, skoro przez cały czas go zachwala, chyba już się nie może doczekać, aż go spróbuję, a jego obdaruję kilkoma komplementami. Nie powiem, by nie narobił mi przy tym smaku, dlatego gdy wszystko jest już gotowe – jedzenie na na półmiskach, sztućce w dłoniach i ssanie w żołądku, życzymy sobie wzajemnie smacznego i wcinamy.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Dzień 7. Willy

Północna Dania. Ravnshøj k. Frederikshavn. Środa, 16 lipca, godz. 21:44.

Willy jest bajkopisarzem. Kiedy zachwycam się urodą Słowianek, próbuje mi wmówić, że przez długi czas chodził z pewną śliczną Ukrainką i często ją odwiedzał w jej kijowskim domu. Może nie byłoby w tym nic niedorzecznego, gdyby nie fakt, że aby stwierdzić, że nie jest bogaczem, mogącym sobie pozwolić na tak dalekie podróże, nie trzeba mu się nawet bliżej przyglądać.

sobota, 26 kwietnia 2014

Dzień 7. Dziwne spotkanie

Północna Dania. Ravnshøj k. Frederikshavn. Środa, 16 lipca, godz. 21:24

Powoli zaczynam rozglądać się po okolicznych zaroślach. Lisy mają nory i ptaki powietrzne gniazda, a ja nie mam miejsca, gdzie mógłbym głowę oprzeć. Muszę coś szybko znaleźć i jakoś przespać tę noc.
Po prawej stronie jak okiem sięgnąć kilka hektarów pól uprawnych, a za nimi dość gęsty las czy może zagajnik, trudno powiedzieć. Wydają się być odpowiednie, w dodatku pobliżu nie widać żadnych domostw. Tam mógłbym sklecić na szybko jakiś dach z gałęzi, a potem przykryć go folią, którą mam w plecaku, by mnie deszcz w nocy nie zaskoczył, bo już teraz zbierają się ciemne chmury.

czwartek, 24 kwietnia 2014

Dzień 7. Dobry angielski

Południowa Dania. Skanderborg. Środa, 16 lipca, godz. 13:20

Ponad pół godziny zajmuje mi ponowne zebranie się w sobie i pójście na stację. Bardzo nie lubię zaczepiać ludzi i wypytywać ich, dokąd jadą, a potem wpraszać się na siłę do ich samochodów i gdy tylko mogę, staram się unikać podobnych sytuacji. Jednak teraz nie mam innego wyjścia, muszę działać, by się stąd w końcu wydostać. Do plecaka przyczepiam kartkę z napisem AALBORG, gdyby udało mi się tam dostać, byłoby naprawdę nieźle.  Tylko kogo zapytać? Tego pana, a może tamtych staruszków…? Boże, jak ja tego nie znoszę!

środa, 23 kwietnia 2014

Dzień 7. Ucieczka

Południowa Dania, Skanderborg. Środa, 16 lipca, godz. 12:12

- Dzień dobry. Jak to miło spotkać Polaka tak daleko od kraju. Nie jedzie pan może na północ?
- A gdzie chcesz się dostać?
- Najlepiej do Hirtshals.
Gasi silnik, wyjmuje kluczyki ze stacyjki i zeskakuje na dół. Odwrócony tyłem nawet na mnie nie patrzy, chyba nie jest zbyt szczęśliwy z tego spotkania.
- Nie jadę tam.
- Ale może gdzieś po drodze, nawet sto kilometrów by mnie urządzało. Byleby na północ.
- Jadę do Sæby.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dzień 6. Urodziny

Południowa Dania, Aabenraa. Wtorek, 15 lipca, godz. 21:06

Droga E-45, parking dla ciężarówek przy stacji benzynowej, tuż za 71 zjazdem. Zapisuję w dzienniku podróży:
„Naczepa tira. Pod plandeką naczepy kilkanaście sprasowanych warstw aluminium, jedna na drugiej. Na ostatniej warstwie ryza grubego szarego papieru. Na szarym papierze karimata. Na karimacie ja. Solenizant. Jest cudownie. To jedna z najpiękniejszych chwil w tej podróży jak do tej pory. Na zewnątrz jest jeszcze dość jasno - słońce zachodzi dopiero po 22:00, w środku jednak, tu, gdzie teraz jestem, panuje taki mrok, że piszę to wszystko obydwoma rękami – prawa pisze, lewa przytrzymuje telefon z latarką. Nie mam wiele czasu, bo o 3:30 pobudka, a trzeba się jeszcze wyspać.

niedziela, 20 kwietnia 2014

Dzień 6. Ewa

Południowa Dania, Aabenraa. Wtorek, 15 lipca, godz. 10:06

- Ty z czerwonej Skandii, jesteś na radyjku? 
- Ano jestem, jestem.
- Mam tu studenta do zabrania, Polaka, na północ chce się dostać.
- Zabrałbym, ale mam tu już jedną pasażerkę na gapę.
Obydwie ciężarówki zatrzymują się na pobliskiej stacji benzynowej. Z kabiny czarnego Mana, który pojawia się na niej jako pierwszy, wychodzi mężczyzna w średnim wieku, niski i dobrze zbudowany, w długiej flanelowej koszuli bez rękawów. Zaraz za nim na asfalt zeskakuje wysoki i szczupły chłopak z dwoma plecakami podróżnymi przewieszonymi przez ramię. To ja. Drugi wóz parkuje obok pierwszego, gaśnie silnik, otwierają się drzwi, i po kilku sekundach na dole stoją już młoda dziewczyna z bardzo sympatycznym kapeluszem na głowie i kierowca, około trzydziestoletni, który zwraca się do nas tymi słowami:

wtorek, 15 kwietnia 2014

Dzień 5. Lekcja brania.

Środkowe Niemcy. Soltau. Poniedziałek, 14 lipca, godz. 8:30

Na wysokości Soltau, w połowie drogi między Hannoverem a Hamburgiem, Hans postanawia zatrzymać się gdzieś, by zjeść śniadanie. Zjeżdżamy na pobliską stację benzynową, do której przylega całkiem wykwintna restauracja. Oczywiście nie ma mowy, abym cokolwiek w niej zamówił, dlatego najchętniej zostałbym przy samochodzie, jednak Hans nalega, bym wszedł z nim do środka.

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Dzień 5. Dziadek do orzechów

Środkowe Niemcy. Kassel. Poniedziałek, 14 lipca, godz. 6:04

Brak pasów w samochodzie to nie problem, problemem jest jego zbzikowany kierowca. Nie czuję się bezpiecznie, gdy nic nie chroni mnie przed wypadnięciem przez przednią szybę, w razie gdyby zachciało mu się ni stąd ni zowąd skręcić do przydrożnego rowu, bo wygląda mi na takiego, który mógłby to zrobić bez wyraźnej przyczyny.

niedziela, 13 kwietnia 2014

Dzień 5. Rześki poranek

Środkowe Niemcy, Kassel. Poniedziałek, 14 lipca, godz. 5:40

– Szerokiej drogi! Dzięki za podwózkę! - przekrzykuję głośny ryk silnika ciężarówki, ściągając z góry swoje bagaże.
– Słuchaj, tu na pewno stoją jacyś Polacy, porozglądaj się, poszukaj po tablicach.
Rzucam okiem na ten ogromny parking. Na nim dziesiątki ciężarówek.
– Będzie dobrze. Dziękuję raz jeszcze!
I trzaskam potężnymi drzwiami. Tir, którym jechałem niemal całą noc, wpierw cofa kilka metrów, później zaś przemyka się pomiędzy tymi wszystkimi zaparkowanymi ciężarówkami i wyjeżdża z powrotem na autostradę. A potem prosto na Liverpool.

piątek, 11 kwietnia 2014

Dzień 4. Nocny kurs

Wschodnie Niemcy, Börnersdorf. Niedziela, 13 lipca, godz. 19:04.

Polacy? Nie, to niemożliwe! Podchodzę bliżej. Polskie rejestracje, w dodatku jedna z nich jest mi szczególnie bliska – SPS, a zatem sąsiadująca z moimi Tychami Pszczyna. Czy to możliwe, że szwendając się tu przez kilka ostatnich godzin, mogłem przeoczyć te dwie ciężarówki? Ale ze mnie dureń! One przez cały ten czas, w którym marzłem do szpiku kości, stały tu sobie w najlepsze.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Dzień 4. Przeszukanie

Wschodnie Niemcy. Börnersdorf. Niedziela, 13 lipca, godz. 17:20.


Jest tak zimno, że ani na chwilę nie mogę przystanąć w miejscu, chodzę tam i z powrotem, podskakuję w miejscu, chucham w zmarznięte dłonie, pocieram uda, ale na niewiele się to zdaje, bo nawet zęby zaczynają mi szczękać.
Paskudna pogoda, jeszcze godzina takiego stania, a przeziębienie mam pewne jak w banku. A razem z nim powrót do domu lub w najlepszym wypadku kilkudniowe męczarnie z gorączką  i katarem. Ale co robić?

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Dzień 4. Kawa

Północne Czechy. Uście nad Łabą. Niedziela, 13 lipca, godz. 15:12

Po tym długim marszu poboczem autostrady, czy może lepiej - jej rowem odpływowym, jestem kompletnie przemoczony. Bielizna, skarpetki, buty, koszulka, bluza - wszystko jest do wymiany, dosłownie. W dodatku nie ma co z tym za długo zwlekać, bo już teraz zaczynam odczuwać zimne dreszcze. Przeziębienie nie wchodzi nawet w rachubę.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Dzień 4. Rów przydrożny

Północne Czechy. Uście nad Łabą. Niedziela, 13 lipca, godz. 13:50

Jestem przerażony. Za chwilę tu będą, wycelują we mnie swoje karabiny, pokrzykując coś w obcym języku, a potem zabiorą nie wiadomo dokąd. Jestem tu wystarczająco długo, by mogli mnie namierzyć.

piątek, 4 kwietnia 2014

Dzień 4. Eucharystia

Północne Czechy. Uście nad Łabą. Niedziela, 13 lipca, godz. 9:27

Oni Boga w sercu nie mają. Ledwie przed chwilą minąłem wielki plac budowy w centrum miasta, a na nim dźwigi, hałaśliwe maszyny i pokrzykujący na siebie co chwila robotnicy, a tutaj, tuż za rogiem, dokładnie to samo, stawiają kolejny biurowiec.
Wszystko potrafię zrozumieć, terminy gonią, trzeba się uwijać z robotą, ale dlaczego w niedzielę? I co z protestami okolicznych mieszkańców? Czy te trzaski i dudnienie naprawdę im nie przeszkadzają? Aż nie chce się wierzyć.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Dzień 3. Dom nad jeziorem

Północne Czechy. Uście nad Łabą. Sobota, 12 lipca, godz. 21:57

- Jesteście pewni, że można tak tu pić na ulicy? Policja się nie doczepi?
- Nikt się nie doczepi, nie martw się.
Nie jestem przyzwyczajony do takiej beztroski, gdy chodzi o spożywanie alkoholu w miejscach publicznych, ale postanawiam im zaufać, chociaż nie udało mi się ostatecznie dowiedzieć, jakie tu są przepisy dotyczące tej kwestii.