poniedziałek, 7 lipca 2014

Dzień 19. Krzyk i przerażenie

Południowa Norwegia. Brennåsen. Wtorek, 29 lipca, godz. 02:12.

Środek nocy. Spowite w ciemności zarośla wpatrują się bezszelestnie w rozgwieżdżone niebo. Nagle zimne i nieruchome powietrze przeszywa potworny kobiecy krzyk. Otwieram przerażone oczy. Czegoś takiego nigdy nie słyszałem. Krzyk człowieka, którego palą żywcem lub żywcem obdzierają ze skóry. Przez ułamek sekundy sen, z którego tak nagle zostałem wyrwany, miesza się z jawą, koszmar z koszmarem. Dochodzi do mnie, gdzie jestem i co tu robię. Siedzę przy wyjeździe ze stacji benzynowej oparty o zimny głaz, przy którym usnąłem. Serce bije w piersi jak opętane. Ten krzyk nie ustaje, nasila się, jest coraz bliżej. Zdaje mi się, że ta kobieta krzyczy prosto w tył mojej głowy. Sparaliżowany strachem, nie mam odwagi się odwrócić. Bliski obłędu, zatykam uszy, to jednak nie pomaga. Nie wiem, co robić, jest coraz bliżej, tuż za mną.

Niespodziewanie krzyk słabnie, wybucha za to bardzo głośny szloch, padają jakieś słowa w języku norweskim, których nie rozumiem. I znów krzyk, a potem pisk opon zatrzymujących się samochodów i uspokajające męskie głosy.
Próbuję dość do siebie, ale serce w piersi wciąż łomocze. Zebrawszy się na odwagę, odwracam się powoli, spoglądając ponad głaz za moimi plecami. Niewiele widać, jest bardzo ciemno, widzę tylko zarysy ludzkich sylwetek. Zdaje się, że rozpoznaję tę kobietę wśród innych postaci stojących obok zatrzymanych na poboczu samochodów. Nie widzę jej twarzy, jest zbyt daleko i mrok na to nie pozwala, widzę za to jej nienaturalnie długie, sięgające niemal do pasa włosy.
Odwracam z powrotem wzrok. Skulony i wpatrzony w trawę pod stopami, staram się jakoś uspokoić, ale nie potrafię. Nie wierzę w to wszystko, co się dzieje, to jakiś koszmar. Strach już nieco osłabł, pozostało silne oszołomienie. Po kilku, a może kilkunastu minut, cichną wszystkie odgłosy, słychać jeszcze zapalające się silniki odjeżdżających samochodów i w końcu nastaje głucha i przerażająca cisza.
Oparty o głaz, z zamkniętymi oczami szukam odpoczynku, jednak niepokój nie pozwala mi zasnąć. Mija jedna bezsenna godzina, po niej druga. Zimny kamień rani chłodem moje plecy, a zdrętwiałe kończyny bolą coraz bardziej. Pozostaje mi już tylko wyczekiwać wschodu słońca.
  Kiedy niebo jaśnieje i przychodzi świt, wstaję, zbieram swoje rzeczy i wychodzę na jezdnię. Stoję dokładnie w tym miejscu, z którego dobiegały te przeraźliwe krzyki, tak tu teraz cicho i spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło, jakby był to tylko zły sen.
Ale to nie był sen.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz