niedziela, 7 grudnia 2014

Dzień 25. Uliczni artyści

Zachodnia Norwegia.Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 20:06.

„Get rhythm, when you get the blues,
Come on, get rhythm, when you get the blues”


Już z daleka słychać tę muzykę, chociaż muzyków trudno jeszcze dostrzec przez nieprzebrany krąg ludzi, który ich otacza z każdej ze stron, do tego kilka rzędów zaparkowanych obok motocykli, a wszystko to na tle z wolna zachodzącego słońca.

Get a rock 'n' roll feelin' in your bones,
Put taps on your toes and get gone,
Get rhythm, when you get the blues.

czwartek, 4 grudnia 2014

Dzień 25. Pobudka na jachcie

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 11:06.

Gdzie jestem? Sięgam odruchowo prawą ręką, by znaleźć telefon. Już 11:00. Niech to! Rozglądam się w poszukiwaniu plecaka. Stoi oparty o drzwi. Ale gdzie ja jestem? To ta łódź. Już pamiętam – Henning, koniak, The Eagles, piwo…
Jestem wściekły na siebie, że nie nastawiłem budzika i wstałem tak późno. Przebieram się szybko jednocześnie lustrując łódź w poszukiwaniu Henninga i tego drugiego mężczyzny, który spał już na przeciwległym łóżku, gdy ja się kładłem nad ranem. Jednak żywej duszy nie ma, żadnych szmerów, tylko plusk fal i głuchy odgłos uderzających o siebie kadłubów. Jestem tu sam.

środa, 29 października 2014

Dzień 25. Henning żeglarz

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 02:47.

- Bo widzisz chłopcze, tak samo jest mi przykro z powodu rozwodu, jak przykro mi było z powodu małżeństwa.
Nic więcej nie chce powiedzieć. Ja jednak nie daję za wygraną, chciałbym się w końcu dowiedzieć, dlaczego zdecydował się na ten krok.
- Jak długo byliście małżeństwem? - dopytuję.
- Trzydzieści dwa lata. A tak naprawdę dużo mniej.
Zaprasza mnie na swój jacht. Gdy pokazuje mi go palcem, nie wydaje się być daleko, zacumowany ledwie kilkanaście metrów od pomostu, przy którym siedzimy. Okazuje się jednak, że nie tak łatwo będzie się do niego dostać, bo aby to zrobić, trzeba wpierw przejść po pokładach trzech innych łodzi.
Czarno to widzę i trochę się boję, ale musimy iść, nie ma wyjścia. On pijany, ja wprawdzie trzeźwy, ale z ciężkimi bagażami na plecach, ślisko jest i buja na wszystkie strony, ale jakoś dajemy radę. Aż trudno uwierzyć, że żaden z nas nie wypadł za burtę, a kilka razy naprawdę było blisko. Mam też nadzieję, że nikogo nie obudziliśmy.

poniedziałek, 27 października 2014

Dzień 24. Bergen nocą

Zachodnia Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 23:14.

Zgubiłem go, nie mogę znaleźć. To brzmi wręcz nieprawdopodobnie, ale krążę po całym terenie, centymetr po centymetrze przeszukuję każdy krzak, każde zarośla, zaglądam dosłownie wszędzie z latarką w telefonie i nic. Nigdzie go nie ma. Zaczynam wołać, wpierw cicho, potem coraz głośniej: „Marcin! Marcin!”, ale nikt nie odpowiada. Dziwne. Głowę dam, że to tu rozbił swój namiot. Czuję się trochę jak w koszmarze, w którym nic nie jest na swoim miejscu.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wrócić do centrum. Trudno, tę noc trzeba będzie jakoś tam przeczekać. Jeszcze nie mam pomysłu jak, ale coś się wymyśli.

czwartek, 9 października 2014

Dzień 24. Pożegnanie z Hansem

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 13:58.

Gdy podjeżdżamy na parking, autokar wypełniony pasażerami już stoi gotowy do odjazdu. Mamy jeszcze dwie minuty. Wyciągamy w pośpiechu nasze rzeczy z samochodu i wkładamy je do luku bagażowego.
- Idę kupić wam bilety - oznajmia Hans i wchodzi przed nami do autokaru.
Chwilę później i my wspinamy się po schodkach do góry. Nasz dobrodziej stoi tu jeszcze i rozmawia z kierowcą, który uśmiecha się przyjaźnie na nasz widok. Pewnie dowiedział się przed chwilą, kim jesteśmy i co tu robimy. Ja zaś spoglądam na tego siwiejącego już starszego pana o wielkim sercu, który wziął nas pod swoje skrzydła i uratował przed deszczem, chłodem i głodem. On także się uśmiecha, mimo iż nadeszła pora rozstania.

wtorek, 7 października 2014

Dzień 24. Iz 55, 1-2

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 9:25

- Przyjadę po was, gdy skończy się nabożeństwo.
A potem wsiada do samochodu i odjeżdża, a my z Marcinem wchodzimy do środka. Kościół jest bardzo mały i skromnie urządzony – surowe wnętrze, niemal zupełnie nagie, białe ściany, ozdobione jedynie kilkunastoma obrazami przedstawiającymi kolejne stacje drogi krzyżowej i tylko mur okalający prezbiterium wypełnia wielki fresk, z na nim ludzie wszelkiej maści i wieku oddający pokłon Jezusowi. Siadamy w jednej z pierwszych ławek, tuż obok figury Matki Bożej.
Za moment zacznie się Eucharystia, dla mnie szczególna i wyjątkowa, bo sprawowana nie w języku czeskim, duńskim, wietnamskim ani nawet norweskim, jak to miało miało miejsce ostatnimi razy, ale w mojej rodzimej polskiej mowie. To doprawdy niezwykłe, że spotyka mnie tu coś takiego. Nagły dreszcz zniecierpliwienia i ekscytacji nie pozwala mi usiedzieć spokojnie na swoim miejscu, nie mogę się już doczekać, aby usłyszeć pierwsze słowa kapłana.

niedziela, 5 października 2014

Dzień 24. Luksus

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 7:12

Otwieram oczy. Gdzie jestem? Co tu tak miękko? Po ułamku sekundy wszystko sobie przypominam - jesteśmy w mieszkaniu Hansa. Spoglądam w prawo – Marcin śpi jak zabity. Szczerze mówiąc, to mi też nie za bardzo chce się wstawać, za dobrze mi tu.
Łóżko, na którym obydwaj leżymy jest tak wielkie, że mogłyby się na nim rozłożyć swobodnie nawet 3 osoby. Na czymś równie wygodnym chyba nigdy nie spałem. Patrzę na zegarek w telefonie, dopiero 7:13. Msza jest o 9:30, a Hans ma tu po nas przyjechać o 9:00, czasu jest zatem sporo i nie ma się co spieszyć.
Dlatego kolejnych kilkanaście minut spędzam na gapieniu się w śnieżnobiały sufit. Myślę o tych wszystkich wypadkach wczorajszego dnia, o pożegnaniu w Stavanger i niespodziewanym zejściu się na nowo, o promie na gapę, o wyczerpującym spacerze i spotkaniu Hansa, o wielkiej pizzy i oberwaniu chmury – jednym słowem o tym, ile człowieka może spotkać w ciągu jednego tylko dnia i jak wielkie mamy z Marcinem szczęścia.
Już ja dobrze wiem, kto za tym wszystkim stoi.

czwartek, 2 października 2014

Dzień 23. Wielka pizza

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Sobota, 2 sierpnia, godz. 19:50

Kelner stawia na stole największą pizzę, jaką kiedykolwiek widziałem. Jest w niej wszystko począwszy od grzybów i warzyw, a skończywszy na mięsie, owocach i co najmniej dwóch rodzajach sera. A całość wygląda jeszcze bardziej pstrokato, niż tęcza, którą wczoraj widziałem w Stavanger.
Nic tylko gryźć, mlaskać, przeżuwać i połykać, a w międzyczasie popijać zimne piwko z kufla, które kelner postawił koło talerza. Uśmiecham się mimowolnie, co od razu zauważają moi dobroczyńcy:
- Wcinaj, wcinaj, nie czekaj na nas, nam dopiero za chwilę przyniosą - radzi życzliwie Hans.
- Jak to przyniosą za chwilę? Myślałem, że ta pizza jest dla wszystkich. Czy wyście zwariowali? Nie zjem tego sam.

wtorek, 16 września 2014

Dzień 23. Obietnica

Zachodnia Norwegia, wyspa Vestre Bokn. Sobota, 2 sierpnia, godz. 18:07


Droga wydaje się nie mieć końca.Jak długo trwa już ten marsz - godzinę, dwie? - nie jestem pewien, dla mnie trwa tyle, co cała wieczność. Z coraz większą trudnością stawiam kolejne kroki, pot spływa po mnie strumieniami, wlewając się do oczu i ust, a przecinająca skroń wzdłuż żyła nabrzmiewa gwałtownie od pulsującej w niej krwi. Naprawdę jestem wykończony.
Sam nie wiem, skąd ten nagły kryzys fizyczny, bywało już przecież dużo gorzej i to wiele razy, skąd więc teraz te wszystkie problemy? Przystaję na chwilę, by złapać oddech. Nie mam z sobą nic do jedzenia, zupełnie nic, woda też niedawno się skończyła i ten brak możliwości jakiegokolwiek orzeźwienia jeszcze bardziej mnie pogrąża.

niedziela, 14 września 2014

Dzień 23. Granatowa wstążka

Zachodnia Norwegia, wyspa Vestre Bokn. Sobota, 2 sierpnia, godz. 15:45

Prom dobija do brzegu, a my schodzimy powoli na dolny pokład. Staramy się wyglądać jak najbardziej naturalnie, a jednak od czasu do czasu nie udaje nam się uniknąć rzucanych na boki nerwowych spojrzeń. Ciągle mi się wydaje, że zaraz na nas ktoś krzyknie, przywoła do siebie i zażąda okazania biletu, już niemal słyszę ten głos.
Nasze nogi już dotykają suchego lądu, wciąż staramy się nie budzić żadnych podejrzeń i kroczymy przed siebie jak gdyby nigdy nic. Oddaliliśmy się już dobre kilkadziesiąt metrów od statku.
- Chyba się udało – mówię podekscytowany, ale jeszcze trochę niepewny.

piątek, 12 września 2014

Dzień 23. Bez biletu

Południowa Norwegia, Mortavika. Sobota, 2 sierpnia, godz. 14:50

- Dzień dobry. Chcieliśmy kupić bilet na prom. Ile to będzie kosztowało?
Chłopak za ladą spogląda na mnie zdziwionym wzrokiem. Wygląda zupełnie tak, jak gdybym zadał mu jakieś bardzo trudne pytanie.
- Nie mam pojęcia. Tutaj na pewno nie. Może tam - wskazuje niepewnie w stronę szlabanu obok wjazdu na parking.

środa, 27 sierpnia 2014

Dzień 23. Rozstanie

Południowa Norwegia. Stavanger. Sobota, 2 sierpnia godz. 9:13

- No to co Marcinie, do zobaczenia w Polsce!
Wybuchamy głośnym śmiechem. Nikt z nas nie wierzy, że to ostatnie spotkanie, już raz próbowaliśmy się rozdzielić, w Mandal, ale nic z tego nie wyszło, zupełnie jakbyśmy byli na siebie skazani. Dostaję od przyjaciela garść prezentów: kilka zupek Knorra i kisieli w proszku - to tak na wypadek, gdybyśmy się już jednak nie spotkali.
- Ty idź łapać. Ja tu jeszcze zostanę trochę, zwinę namiot i za jakiś czas do ciebie dołączę. Powodzenia!
Po kopniaku w tyłek na szczęście i w drogę. 

wtorek, 26 sierpnia 2014

Dzień 22. Bliżej

Południowa Norwegia. Stavanger. Piątek, 1 sierpnia godz. 11:15

Raz jeszcze wytężam wzrok, przyglądam się bardzo uważnie, ale i tak własnym oczom nie wierzę. Jak to możliwe? Jakieś trzysta, może czterysta metrów przede mną, po drugiej stronie jeziora, ponad dachami domostw i kamienic góruje wielki napis „Jesus”. Skąd się tam wziął? Muszę się tam dostać i przyjrzeć mu się z bliska.
Okrążam jezioro, idąc przed park katedralny i tak dochodzę do miejsca, w którym powinien znajdować się baner. O dziwo nigdzie nie mogę go znaleźć. Najpierw przechodzę wzdłuż całej ulicy, tej najbliżej brzegowi, rozglądam się w prawo i w lewo, jednak na próżno.

sobota, 23 sierpnia 2014

Dzień 21. Wielki głaz

Południowa Norwegia. Stavanger. Czwartek, 31 lipca, godz. 15:03.


- Tu będzie dobrze – orzeka Marcin z takim spokojem, że aż muszę zaprotestować.
- Rozejrzyjmy się jeszcze trochę po okolicy, może znajdzie się co innego.
Prawdopodobieństwo znalezienia czegokolwiek lepszego w tym parku od tego, co zaproponował Marcin, jest niewielkie, a jednak ja bardzo rzadko godzę się od tak z pierwszą koncepcją, zawsze wydaje mi się i mam nadzieję, że tam gdzieś za zakrętem czy za krzakiem kryje się coś dogodniejszego. Tak było już pierwszej nocy w Oslo, ale wtedy pokutowała we mnie nieznajomość tego kraju i ludzi, którzy z nim mieszkają i stąd moje obawy, w Kristiansand też kręciłem nosem z dezaprobatą po tym, jak w środku nocy przegoniła nas policja i trzeba było szybko znaleźć sobie nowego lokum, wawet w Mandal, chociaż las przy samej plaży wydawał się wprost idealny, a i tak mi coś w nim nie pasowało. Także tym razem nie wszystko mi odpowiada.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Dzień 20. W stronę Stoveland


Południowa Norwegia. Mandal. Środa, 30 lipca. Godz. 05:53

Wstajemy bardzo wcześnie. Wychylam głowę z namiotu i patrzę w górę – ani jednej chmurki na niebie, świeci słońce, a od morza dmucha bardzo przyjemny wietrzyk. Zapowiada się piękny dzień.
Zaraz po śniadaniu bierzemy się za pakowanie swoich bagaży, zwijamy karimaty i śpiwory, przebieramy się, chowamy do plecaków jedzenie i naczynia, a gdy po naszym namiocie pozostaje już tylko odciśnięty prostokątny kształt na ściółce, wyruszamy w drogę.
Przez cały czas towarzyszy mi jakaś tajemnicza pewność, że dziś wydarzy się coś ważnego. Zdaję sobie też sprawę, że być może są to ostatnie chwile spędzone z Marcinem, bo jeśli nie uda nam się znaleźć pracy w miejscu, do którego zmierzamy, będę chciał zrealizować swój plan powrotu do Oslo i stamtąd wyruszyć na północ. Niewiele się do siebie odzywamy, obaj odczuwamy powagę tej chwili.

środa, 9 lipca 2014

Dzień 19. Kąpiel słoneczna

Południowa Norwegia. Mandal. Wtorek, 29 lipca. Godz. 12:12

Wkładam dłonie w gorący piasek i mrużąc co chwila oczy, spoglądam leniwie na rozpostarty przede mną horyzont. Jest mi tak dobrze, że mógłbym już nigdzie się stąd nie ruszać. Niebo, jak okiem sięgnąć, błękitne, bez choćby jednej chmurki, jednego obłoku, który przysłoniłby palące słońce, morze o pięknym, intensywnie błękitnym kolorze połyskuje raz po raz odbijając padające na nie światło, i jeszcze te zamykające zatokę porośnięte lasem zbocza i skalne wysepki – to z pewnością najpiękniejsza plaża, na jakiej kiedykolwiek byłem.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Dzień 19. Krzyk i przerażenie

Południowa Norwegia. Brennåsen. Wtorek, 29 lipca, godz. 02:12.

Środek nocy. Spowite w ciemności zarośla wpatrują się bezszelestnie w rozgwieżdżone niebo. Nagle zimne i nieruchome powietrze przeszywa potworny kobiecy krzyk. Otwieram przerażone oczy. Czegoś takiego nigdy nie słyszałem. Krzyk człowieka, którego palą żywcem lub żywcem obdzierają ze skóry. Przez ułamek sekundy sen, z którego tak nagle zostałem wyrwany, miesza się z jawą, koszmar z koszmarem. Dochodzi do mnie, gdzie jestem i co tu robię. Siedzę przy wyjeździe ze stacji benzynowej oparty o zimny głaz, przy którym usnąłem. Serce bije w piersi jak opętane. Ten krzyk nie ustaje, nasila się, jest coraz bliżej. Zdaje mi się, że ta kobieta krzyczy prosto w tył mojej głowy. Sparaliżowany strachem, nie mam odwagi się odwrócić. Bliski obłędu, zatykam uszy, to jednak nie pomaga. Nie wiem, co robić, jest coraz bliżej, tuż za mną.

wtorek, 1 lipca 2014

Dzień 18. Tarapaty

Południowa Norwegia. Brennåsen. Poniedziałek, 28 lipca, godz. 21:12.

Robi się niebezpiecznie. Gdy tylko zaczynają rozmawiać między sobą po norwesku, tak, bym nie mógł ich zrozumieć, od razu staje się jasne, że coś knują. Z początku nie budzi to moich podejrzeń, ale gdy na ich twarzach pojawiają się te chytre uśmieszki, przestaję mieć jakiekolwiek wątpliwości. Czuję, że za chwilę wydarzy się coś złego.
Najgorsze jest to, że nie mam dokąd uciec. Nie mogę tak po prostu otworzyć drzwi i wysiąść, bo przez cały czas mkniemy do przodu i to z dość dużą prędkością. A nawet jeśli, to obaj są dobrze zbudowani i umięśnieni - nie miałbym z nimi szans. Wygląda więc na to, że jestem w pułapce, zdany na ich łaskę lub niełaskę i że wpakowałem się w niezłe tarapaty.

sobota, 28 czerwca 2014

Dzień 18. Światło ze Wschodu

Południowa Norwegia. Kristiansand. Niedziela, 27 lipca. Godzina 10:50.

Wstajemy dość późno. To nie była dobra noc. Niezapowiedziana wizyta policjantów, a potem pospieszne pakowanie się i przymusowa przeprowadzka sprawiły, że zasnęliśmy obaj dopiero nad ranem. Przywoływanie teraz w myślach tych dramatycznych wydarzeń sprzed kilku godzin, to jak przypominanie sobie złego snu.
Doprowadzamy się do porządku, jemy śniadanie i nie zwlekając ani chwili, wychodzimy na miasto. Z nowego miejsca jest co prawda dużo dalej do centrum, ale za to jest ono nieco lepiej zasłonięte przez drzewa i krzewy od ludzkich spojrzeń. Z tego powodu podoba mi się bardziej niż poprzednie.

czwartek, 26 czerwca 2014

Dzień 18. Nocna straż

Południowa Norwegia. Kristiansand. Niedziela, 27 lipca, godz. 2:20.

Budzi nas odgłos czyichś kroków. Ktoś tu jest. Wstrzymuję oddech, żaden z nas ani drgnie. Słychać jakieś głosy, są bardzo blisko. Serce łomocze mi w piersi jak oszalałe, gdy nagle przy wejściu do namiotu pojawia się ludzki cień.
- Politi! - obwieszcza złowrogo i wydaje niezrozumiały dla nas rozkaz po norwesku.
To policja! Już po nas! Rozsuwam w pośpiechu zamek. Wpierw oślepia mnie światło wycelowanej we mnie latarki, chwilę później z ciemności wyłania się twarz funkcjonariusza. Pada jakieś pytanie, od razu jednak tłumaczę, że nie jesteśmy Norwegami i mówimy tylko po angielsku.
- Co tu robicie? - poprawia się.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Dzień 16. Kradzież

Południowa Norwegia. Kristiansand. Piątek, 25 lipca, godz.17:49

- Coś jest nie tak – rzuca nagle Marcin mocno poddenerwowany.
Pokazuje mi palcem dno swojej blaszanej menażki, osmolonej jakimś dziwnym, szarym pyłem.
- Tego tu wcześniej na pewno nie było.
Przyglądam się temu dokładniej i obwąchuję.
- To popiół z papierosów.
Dopiero w tym momencie dochodzi do nas to, o czym nikt z nas nie miał odwagi nawet pomyśleć, co jeszcze wczoraj wydawało się tak nierealne, wręcz niemożliwe – ktoś włamał się do naszego namiotu.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Dzień 15. Kabriolet

Południowa Norwegia, Sundebru. Czwartek, 24 lipca, godz. 21:30

Pierwszy raz w życiu jadę kabrioletem, niesamowite uczucie. Usadawiam się z tyłu, razem z bagażami na lśniącym, skórzanym siedzeniu, kładąc plecaki obok siebie z największa delikatnością, by niczego tu nie pobrudziły.
- Zasunąć dach? Nie będzie ci zimno? – pyta mnie młody chłopak kierujący tym cudeńkiem, gdy tylko ruszamy.
- Nie, nie trzeba, może być otwarty, jest w porządku.
Po kilku minutach jazdy trochę żałuję tych słów, bo jednak tu z tyłu faktycznie wieje, ale trudno, przynajmniej do reszty wytrzeźwieję dzięki tym podmuchom.

czwartek, 12 czerwca 2014

Dzień 15. Wyścig ze słońcem

Południowa Norwegia, Feset. Czwartek, 24 lipca godz. 19:12.

Mam w czubie. Nie jestem bardzo pijany, z daleka to nawet trudno by było rozpoznać, że cokolwiek wypiłem, a jednak wyraźnie czuję, jak szumi mi w głowie i jak mięśnie w całym ciele wiotczeją, nawet te na twarzy. Ale wyrzutów nie mam - nie mogłem pozwolić na to, by ucierpiał wizerunek twardogłowego Polaka.

wtorek, 10 czerwca 2014

Dzień 15. Trzy piwa

Południowa Norwegia, Valle. Czwartek, 24 lipca godz. 16:20

Idę wzdłuż szosy na północ. Pomimo tego, że przypadkowy przechodzień nie potrafił mi odpowiedzieć, dokąd ona prowadzi, ja jestem pewien, że dojdę nią aż do głównej drogi E-18 Kristiansand – Oslo. Czy też niemal pewien, bo moja mapa jest zbyt ogólna i niewiele da się z niej odczytać. Ale od czego jest intuicja? Upał nieco zelżał, ale wciąż mocno grzeje. Na szczęście tu, gdzie teraz jestem, po lewej stronie drogi wznoszą się wysokie urwiska, które dają dużo cienia. Dzięki temu nie mogę zbytnio narzekać.

niedziela, 8 czerwca 2014

Dzień 15. Trzy marzenia

Południowa Norwegia, Okolice Porsgrunn. Czwartek, 24 lipca godz. 14:15

- Wiesz Rolf, w tej chwili mam teraz tylko trzy marzenia. 
Wyjeżdżamy właśnie z tunelu na piękny, podwieszany most rozpostarty nad błękitnymi wodami rozległego fiordu. Po obu jego stronach, na zielonych, górzystych brzegach porozrzucane niedbale białe domki z pomarańczowymi dachami, gdzieniegdzie suną ospale niczym ślimaki po gładkiej tafli niewielkie barki, łodzie motorowe i jachty, pozostawiając za sobą długi, trójkątny ślad falującej wody.

sobota, 7 czerwca 2014

Dzień 15. Rolf

Południowa Norwegia. Larvik. Czwartek, 24 lipca. Godzina 11:29

- Skąd pędzisz młody człowieku?
- Z daleka, aż z Polski mnie tu przywiało.
Nie robi to na nim najmniejszego wrażenia, ani przez moment, uśmiecha się tylko w tajemniczy dla siebie sposób, który zdaje się mówić: „Chłopcze, gdybyś ty wiedział, jak ja to dobrze znam...”. Już na pierwszy rzut oka przypomina kogoś, kto za młodu nie takie rzeczy wyczyniał.

piątek, 6 czerwca 2014

Dzień 14. Zboczeńcy

Południowa Norwegia, Sandefjord. Środa, 23 lipca godz. 20:46

Nie idzie to łapanie. Dwie godziny tu stoimy na zmianę z Marcinem i jakoś nikt nie kwapi się, by nas stąd zabrać. Coś jest nie tak, ale nie wiem co. Najpewniej miejsce, bo tu gdzie stoimy, przy wyjeździe ze stacji, kierowcy mają aż trzy opcje do wyboru: albo pojadą na Oslo, albo na Kristiansand, mogą też skręcić w lewo do miasta, do Sandefjord. Kilku się już nawet zatrzymało i pytało, gdzie podrzucić, niestety wszyscy jechali do Oslo, a my chcemy do Kristiansand.

wtorek, 3 czerwca 2014

Dzień 12. W stronę Slependen

Południowa Norwegia. Oslo. Poniedziałek, 21 lipca. godz. 19:25

Zwiedzać będziemy jutro, teraz nie ma na to czasu. Robi się późno i dobrze by było już znaleźć miejsce, w którym będziemy mogli rozbić swój namiot. My zamiast tego od dobrych kilkunastu minut stoimy pod zadaszeniem jakiegoś sklepu, chroniąc się przed padającym deszczem. Lunęło tak nagle, że ledwie zdążyliśmy tu dobiec, to ta ciemna chmura, która wisiała nad miastem od dłuższego czasu. Powoli jednak przestaje i chyba za chwilę wreszcie stąd wyjdziemy.

niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień 12. Drugi brzeg

Południowa Norwegia. Oslo. Poniedziałek, 21 lipca. godz. 18:31

Otwierają się drzwi. Myślę tylko o tym, by jak najszybciej wyjść z tego statku i móc w końcu stanąć na norweskiej ziemi, tej samej, która jeszcze parę dni temu wydawała się nie do zdobycia. A teraz? Najważniejsze z marzeń właśnie się spełnia i będę musiał wymarzyć sobie następne.
Wiedziony przez tłum, wchodzę powoli na przeszklony trap prowadzący z dolnego pokładu wprost do budynku portowego. Gdzieś tam na dole czeka już na mnie Marcin, oparty pewnie o jakąś ścianę, z rękami w kieszeniach i w ten charakterystyczny dla siebie sposób wypatruje dyskretnie mojej sylwetki. Za kilka chwil uściśniemy swoje dłonie.

poniedziałek, 26 maja 2014

Dzień 12. Titanic

Północna Dania. Frederikshavn. Poniedziałek, 21 lipca. godz. 9:12

Statek jest po prostu wspaniały. Każdy pokład, a jest ich kilka, poza swoją przestronnością, zachwyca doskonałym wykończeniem wnętrz - wyścielający podłogę i schody miękki, niebieski dywan, fantazyjnie zdobione sufity, ściany w kolorze drewna dębowego, gustowne lustra, balustrady imitujące złoto i srebro - jednym słowem pływający pięciogwiazdkowy hotel, zadbano dosłownie o każdy szczegół. Aż nie mogę się nadziwić temu wszystkiemu, czuję się trochę jak na Titanicu.

sobota, 24 maja 2014

Dzień 12. Nareszcie

Północna Dania. Frederikshavn. Poniedziałek, 21 lipca. godz. 8:30.

Stoję w moim ukochanym korytarzu łączącym port z miastem i spoglądam na przez szybę na ogromny prom, który czeka tam zacumowany. Ile czasu spędziłem błąkając się po tym korytarzu, ile razy spoglądałem tęsknym wzrokiem na te wszystkie statki, na tych ludzi, którzy nimi odpływali do miejsc, do których ja chciałem dotrzeć, ile razy modliłem się, by stać się częścią tego tłumu pasażerów. A teraz trzymam w ręku wyśniony bilet, jakby przepustkę do lepszego świata.

piątek, 23 maja 2014

Dzień 11. Prosty człowiek

Północna Dania. Frederikshavn. Niedziela, 20 lipca. godz. 18:30

Stoi tam, wpatrzony w zacumowane promy, dokładnie w tym samym miejscu, w którym wpatrywał się w nie wczoraj i przedwczoraj, pomiędzy ławkami, oparty o metalową balustradę, z dopalającym się papierosem w pomarszczonej dłoni. Czeka na mnie, jakby był pewny, że za chwilę przybędę. 
Wymiana uśmiechów wystarcza nam za przywitanie. Staję tuż przy nim w milczeniu i tak jak on zatapiam swój wzrok w tych majestatycznych statkach, z których jeden właśnie wypływa na pełne morze. Słychać ryk jego ogromnych silników, a tłum pasażerów na górnym pokładzie macha rękoma za oddalającym się lądem.

czwartek, 22 maja 2014

Dzień 11. Bilet na prom

Północna Dania. Hjørring. Niedziela, 20 lipca, godz. 10:03.

Budzi mnie odgłos otwieranych drzwi wejściowych.
- No i jak ci się u nas spało? Widzę, że całkiem nieźle - woła Przemo zza progu widząc, jak podnoszę się powoli z kanapy.
- Nawet mi nie mówcie. Jest dziesiąta. Ja zazwyczaj tak długo nie śpię, musiałem być bardzo zmęczony - przyznaję ze wstydem, mrużąc zaspane oczy.
- Byliśmy na zakupach - do pokoju wchodzi Marta z dwiema wielkimi torbami sklepowymi - I mamy coś dla ciebie, pomyśleliśmy, że przyda ci się na drogę.

wtorek, 20 maja 2014

Dzień 10. Przemek i Marta

Północna Dania. Frederikshavn. Sobota, 19 lipca, godz. 22:50

Gdyby tylko tuliła się do jego ramienia, siedziała mu na kolanach lub choćby gładziła delikatnie palcami jego zarost. Nic takiego się jednak nie dzieje. On również nie szuka gorączkowo jej źrenic, nie szepcze do ucha tajemnych zaklęć i nie wychwala przy mnie jej wdzięków. A mimo to jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkiej miłości.
To niezwykłe, jak jeden gest, jedna wymiana zdań i jedno zwyczajne z pozoru spojrzenie może kryć w sobie tyle uczucia i nade wszystko szacunku dla drugiej osoby. Pierwszy raz spotykam się z czymś podobnym, aż miło na nich popatrzeć.

poniedziałek, 19 maja 2014

Dzień 10. Dworzec

Północna Dania. Frederikshavn. Sobota, 19 lipca, godz. 22:03

Zawieszony na ścianie zegar pozbawiony wskazówki sekundowej, sprawia wrażenie niesprawnego, a może to czas się zatrzymał, stanął w miejscu na dobre.
Już kilka minut wpatruję się w tę jego bladoniebieską tarczę, rozpostarty wygodnie na dworcowej ławie. Myślę o tym, jak ta dzisiejsza doba się skończy. Nigdy nie spałem na dworcu i trochę się przed tym wzdragam. Sam nie wiem dlaczego, przecież tylu ludzi spędza tu każdą noc. Ale spokój, który jeszcze przed paroma godzinami towarzyszył mi podczas wędrówki po mokrych od deszczu tutejszych ulicach, teraz nagle mnie opuścił, niewiele z niego pozostało. Tylko tyle, by nie zwariować.

czwartek, 8 maja 2014

Dzień 10. Ludzie bezdomni

Północna Dania. Frederiksavn. Sobota, 19 lipca, godz. 16:09

Wyciągam z kieszeni plecaka Pismo Święte i losuję coś na chybił trafił:

„Gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i powiecie: «Usiądź na zaszczytnym miejscu!», do ubogiego zaś powiecie: «Stań sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego!», to czy nie czynicie różnic między sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi?”

wtorek, 6 maja 2014

Dzień 8. Gość w dom

Północna Dania. Kvissel k. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 14:24.

Wysiadamy z autobusu. Tuż za przystankiem stoją dwa bliźniacze domy z czerwonej cegły, okrążamy je stąpając po wysypanej żwirem drodze, ta zaś prowadzi nas prosto do niewielkiego placu, przy którym znajduje się kolejny budynek.
- Oto i nasz dom! - uśmiecha się pani Christine.
Jest piękny, również z czerwonej cegły, dwupiętrowy i na pierwszy rzut oka bardzo przytulny. Wchodzimy do środka.
- Karen! Karen! - woła już na progu - Powinna być o tej porze w domu.
W tym momencie drzwi kuchenne otwierają się i wyłania się zza nich niezwykle urodziwa, młoda dziewczyna, ma bardzo jasne włosy, duże zielone oczy i szeroki uśmiech. Jest prześliczna.

sobota, 3 maja 2014

Dzień 8. Cyrylica

Północna Dania. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 10:37.


- Napiszę ci moje imię.
Wyrywa kartkę z firmowego notesu i z wielką starannością kaligrafuje na niej następujące litery: 
C-H-R-I-S-T-I-N-E. 
Potem przysuwa ją w moją stronę, mówiąc:
- A teraz ty napisz mi swoje.
Nie bardzo rozumiem. Przecież doskonale wie, jak się nazywam, po co więc to wszystko? Spoglądam na nią pytającym wzrokiem, w odpowiedzi kiwa mi tylko głową i uśmiecha się w charakterystyczny dla siebie sposób.

czwartek, 1 maja 2014

Dzień 8. List do Koryntian

Północna Dania. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 8:40.

W tym miasteczku nawet jazda autobusem to istna sielanka. Kierowca,  sympatyczny starszy pan, bardzo wesoło wita wsiadających pasażerów, z których pewnie każdy jest mu znany choćby z imienia. Wszyscy po wejściu do środka kasują malutki bilecik za 8 koron, a potem zajmują wygodnie swoje miejsca - o żadnym tłoku nie ma nawet mowy. Droga jest gładka jak tafla szkła, bez żadnych dziur i wybojów, a widok z okna niezwykle malowniczy: kolorowe poletka, zielone zagajniki, domy z czerwonej cegły. Jestem w raju.