Południowa Norwegia, Mortavika. Sobota, 2 sierpnia,
godz. 14:50
- Dzień dobry.
Chcieliśmy kupić bilet na prom. Ile to będzie kosztowało?
Chłopak za ladą
spogląda na mnie zdziwionym wzrokiem. Wygląda zupełnie tak, jak gdybym zadał mu
jakieś bardzo trudne pytanie.
- Nie mam
pojęcia. Tutaj na pewno nie. Może tam - wskazuje niepewnie w stronę szlabanu
obok wjazdu na parking.
Idę do Marcina.
- Dziwne. Facet w
sklepie był wyraźnie zaskoczony, że w ogóle go o to pytam. U niego w każdym
razie biletu nie kupimy.
- Oni chyba nie
przewidzieli tego, że ktoś będzie chciał się dostać na drugi brzeg pieszo, bez
samochodu.
Postanawiamy
jednak wejść na pokład i tam znaleźć osobę, u której będziemy mogli kupić ten
bilet. 60-70 koron, tyle powinien kosztować, według tego, co mówił kierowca,
który nas tu przywiózł. Problem w tym, że ja w portfelu mam tylko... 65 koron
właśnie i ani øre więcej, gdy więc znajdziemy się po drugiej stronie fiordu,
dalsza podróż stanie się dla mnie dużo lżejsza, bo przy pustych kieszeniach.
Rzecz jasna nie mówię o tym Marcinowi, bo nie ma takiej potrzeby, robię tylko
dyskretnie znak krzyża, ufając w duchu, że jakoś to będzie.
Prom przypływa po
kilku minutach, punktualnie według rozkładu. Okulbaczeni ciężkimi plecakami
stąpamy do jego wnętrza, stawiając przy tym odważnie kroki i przybierając jak
najbardziej naturalny wyraz twarzy, by nie zwrócić niczyjej uwagi. Udaje nam
się jakoś dostać do środka i teraz przeciskamy się przez wąskie korytarze
pomiędzy kajutami.
- Co robimy?
Pytamy kogoś czy czekamy, aż ktoś się nas zapyta?
- Czekamy. Proponuję
rozsiąść się wygodnie w miejscu, gdzie będzie najwięcej ludzi i tam obserwować
rozwój sytuacji.
Znamienne - obaj
w jednym momencie pomyśleliśmy o tym samym. Z początku, będąc jeszcze na
brzegu, zupełnie oczywistym było, że będziemy musieli zapłacić za ten rejs.
Nawet później, gdy okazało się, że nie jest to jednak tak oczywiste, to i tak
chcieliśmy przepłynąć uczciwie, płacąc nawet wówczas, gdyby miało się okazać,
że wydamy resztę naszych oszczędności. Teraz jednak, kiedy wszystko idzie jak
po maśle, nie jesteśmy już tak skorzy do wydawania pieniędzy. Jakie to ludzkie.
Najwięcej
pasażerów udaje się na górny pokład i my również tam się usadawiamy. Gdyby ktoś
z załogi nas tu zaczepił, pytając o bilet, kupimy go wówczas bez zwłoki, jeśli
jednak nikt taki się tu nie zgłosi, nie będziemy szukać nikogo na siłę.
Wiatr świszcze
między naszymi głowami, czasem tak mocno, że aż zapiera dech w płucach,
zapierające dech są również widoki z każdej ze stron - surowe, lecz piękne
skaliste wybrzeża obrośnięte kępkami traw, mchów i pojedynczych drzew,
porozrzucane wszędzie maleńkie wysepki o przeróżnych kształtach, a gdzieś
daleko ponad horyzontem ledwie widoczne górskie wzniesienia. Obserwujemy to
wszystko w milczącym zachwycie.
Powoli zbliżamy
się do przeciwległego brzegu. Za kilka minut pierwsza w życiu podróż promem na
gapę dobiegnie końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz