Zachodnia Norwegia. Haugesund. Sobota, 2
sierpnia, godz. 19:50
Kelner stawia na
stole największą pizzę, jaką kiedykolwiek widziałem. Jest w niej wszystko
począwszy od grzybów i warzyw, a skończywszy na mięsie, owocach i co najmniej
dwóch rodzajach sera. A całość wygląda jeszcze bardziej pstrokato, niż tęcza,
którą wczoraj widziałem w Stavanger.
Nic tylko gryźć,
mlaskać, przeżuwać i połykać, a w międzyczasie popijać zimne piwko z kufla,
które kelner postawił koło talerza. Uśmiecham się mimowolnie, co od razu
zauważają moi dobroczyńcy:
- Wcinaj, wcinaj,
nie czekaj na nas, nam dopiero za chwilę przyniosą - radzi życzliwie Hans.
- Jak to
przyniosą za chwilę? Myślałem, że ta pizza jest dla wszystkich. Czy wyście
zwariowali? Nie zjem tego sam.
Oboje z Oddie
wybuchają śmiechem.
- Dasz sobie
radę. Na pewno jesteś bardziej głodny, niż ci się wydaje.
Ich naprawdę
pokręciło. Jestem głodny, to fakt, od rana właściwie nic nie jadłem, jednak
żołądek też mi nie urósł od tego czasu.
Jeden kawałek,
potem drugi i trzeci. Istne niebo w gębie! I to zimne piwo, które kończy się po
kilku szybkich łykach.
- Masz spust, nie
ma co!
Zamawiają mi
kolejny kufel, a potem wymieniają z sobą kilka zdań po norwesku, ja zaś w tym czasie
zastanawiam się, czy to wszystko aby na pewno dzieje się naprawdę. Jeszcze dwie
godziny temu marzyłem o jakimkolwiek sklepie na tej odludnej dziczy, w którym
mógłbym kupić coś do jedzenia, nie ważne co, mały chleb, dwie konserwy,
cokolwiek, a potem poszukać jakiegoś miejsca z kawałkiem dachu, który by nie
przeciekał, by pod nim spędzić dzisiejszą noc. I gdyby te wszystkie marzenia
się spełniły, nazwałbym się najszczęśliwszym człowiekiem w całej Skandynawii.
Tymczasem siedzę
teraz w ogródku restauracyjnym na tawernianym nadbrzeżu jednego z urokliwych
norweskich miasteczek, zajadam się pizzą, która z ledwością mieści się na
stoliku, popijam złocisty gorzki napój i jakby tego było mało, moi nowi
przyjaciele odstępują mi swoje piękne i wygodne mieszkanie aż do jutrzejszego
poranka, kiedy to mają zamiar wsadzić mnie w wygodny autobus do samego Bergen.
Nawet nie chcę myśleć, ile kosztowałby taki bilet.
Nie mogę zatem
powiedzieć, że moje marzenia się spełniły, bo nawet nie śmiałbym marzyć o czymś
podobnym, ale z pewnością wszystkie moje modlitwy, w których prosiłem Boga o
opiekę, zostały wysłuchane. I to z nawiązką.
- No a gdzie jest
teraz Martin - pyta nagle Hans - Masz od niego jakieś wieści?
- Niestety nie.
Nie odpisał mi jeszcze na tamtego smsa.
- No to masz -
podaje mi swój telefon - zadzwoń do niego. Zapytaj, gdzie jest i powiedz, że
zaraz go stamtąd zabierzemy.
Chyba padnie, jak
to usłyszy. Wpisuję ostrożnie jego numer. Padnie jak nic. Chciałbym zobaczyć
jego minę. Jest sygnał. Potem drugi i trzeci. Nie odbiera. Dwa kolejne sygnały
w słuchawce. Cisza.
- On nie wie, kto
dzwoni, dlatego nie odbiera - tłumaczę -
Bo przez roaming my też musimy płacić za połaczenia przychodzące i to
dość słono. Puszczę mu sygnał z mojego telefonu, żeby wiedział, że to ja.
I znowu wybieram
numer. Odbierz Marcinie, odbierz...
- Halo?
- No cześć
Marcin, to ja. Słuchaj, powiedz mi szybko, gdzie teraz jesteś?
- Nie wiem
dokładnie gdzie, ale na jakimś przystanku autobusowym.
- Drewnianym?
- Tak.
- Zaraz za
mostem? I obok jest coś, co przypomina kościół, ze świeciącym krzyżem?
- Tak, dokładnie
tak, wszystko się zgadza.
- No to wiem,
gdzie jesteś. Słuchaj Marcin, zostań tam i nigdzie się nie ruszaj, my po ciebie
przyjedziemy za...
- On jest
dokładnie tam, skąd ty mnie zabrałeś, na tym przystanku za mostem - zwracam się
do Hansa, zakrywając dłonią słuchawkę - Za ile mnie więcej byśmy tam byli?
- Za jakąś
godzinę
- ... za godzinę.
Siądź tam, odpocznij sobie, my niedługo będziemy. Powiem ci tylko tyle
Marcinie, że o namiocie możesz dziś zapomnieć. Śpimy w ciepłym łóżku, jedzenie
i prysznic też są w zestawie. Trzymaj się tam i wypatruj nas.
- Dzięki za info
Robercie. W takim razie czekam. Do zobaczenia.
Rozłączamy się.
- Wszystko gra.
Powiedział, że będzie na nas tam czekał.
- Świetnie.
Dokończymy jedzenie i ruszamy! - obwieszcza Hans triumfalnie.
Przytakuję w
myślach z entuzjazmem. Zaraz potem zerkam na swój talerz i na trzy wielkie
kawałki, które na nim pozostały, podczas gdy ja czuję, że nie zmieszczę ani
kęsa więcej. No ale nie mogę pozwolić też na to, żeby poszły na zmarnowanie,
nigdy w życiu. Co więc robić?
Ech! Chciałbym
częściej miewać takie problemy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz