czwartek, 2 października 2014

Dzień 23. Wielka pizza

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Sobota, 2 sierpnia, godz. 19:50

Kelner stawia na stole największą pizzę, jaką kiedykolwiek widziałem. Jest w niej wszystko począwszy od grzybów i warzyw, a skończywszy na mięsie, owocach i co najmniej dwóch rodzajach sera. A całość wygląda jeszcze bardziej pstrokato, niż tęcza, którą wczoraj widziałem w Stavanger.
Nic tylko gryźć, mlaskać, przeżuwać i połykać, a w międzyczasie popijać zimne piwko z kufla, które kelner postawił koło talerza. Uśmiecham się mimowolnie, co od razu zauważają moi dobroczyńcy:
- Wcinaj, wcinaj, nie czekaj na nas, nam dopiero za chwilę przyniosą - radzi życzliwie Hans.
- Jak to przyniosą za chwilę? Myślałem, że ta pizza jest dla wszystkich. Czy wyście zwariowali? Nie zjem tego sam.
Oboje z Oddie wybuchają śmiechem.
- Dasz sobie radę. Na pewno jesteś bardziej głodny, niż ci się wydaje.
Ich naprawdę pokręciło. Jestem głodny, to fakt, od rana właściwie nic nie jadłem, jednak żołądek też mi nie urósł od tego czasu.
Jeden kawałek, potem drugi i trzeci. Istne niebo w gębie! I to zimne piwo, które kończy się po kilku szybkich łykach.
- Masz spust, nie ma co!
Zamawiają mi kolejny kufel, a potem wymieniają z sobą kilka zdań po norwesku, ja zaś w tym czasie zastanawiam się, czy to wszystko aby na pewno dzieje się naprawdę. Jeszcze dwie godziny temu marzyłem o jakimkolwiek sklepie na tej odludnej dziczy, w którym mógłbym kupić coś do jedzenia, nie ważne co, mały chleb, dwie konserwy, cokolwiek, a potem poszukać jakiegoś miejsca z kawałkiem dachu, który by nie przeciekał, by pod nim spędzić dzisiejszą noc. I gdyby te wszystkie marzenia się spełniły, nazwałbym się najszczęśliwszym człowiekiem w całej Skandynawii.
Tymczasem siedzę teraz w ogródku restauracyjnym na tawernianym nadbrzeżu jednego z urokliwych norweskich miasteczek, zajadam się pizzą, która z ledwością mieści się na stoliku, popijam złocisty gorzki napój i jakby tego było mało, moi nowi przyjaciele odstępują mi swoje piękne i wygodne mieszkanie aż do jutrzejszego poranka, kiedy to mają zamiar wsadzić mnie w wygodny autobus do samego Bergen. Nawet nie chcę myśleć, ile kosztowałby taki bilet.
Nie mogę zatem powiedzieć, że moje marzenia się spełniły, bo nawet nie śmiałbym marzyć o czymś podobnym, ale z pewnością wszystkie moje modlitwy, w których prosiłem Boga o opiekę, zostały wysłuchane. I to z nawiązką.
- No a gdzie jest teraz Martin - pyta nagle Hans - Masz od niego jakieś wieści?
- Niestety nie. Nie odpisał mi jeszcze na tamtego smsa.
- No to masz - podaje mi swój telefon - zadzwoń do niego. Zapytaj, gdzie jest i powiedz, że zaraz go stamtąd zabierzemy.
Chyba padnie, jak to usłyszy. Wpisuję ostrożnie jego numer. Padnie jak nic. Chciałbym zobaczyć jego minę. Jest sygnał. Potem drugi i trzeci. Nie odbiera. Dwa kolejne sygnały w słuchawce. Cisza.
- On nie wie, kto dzwoni, dlatego nie odbiera - tłumaczę -  Bo przez roaming my też musimy płacić za połaczenia przychodzące i to dość słono. Puszczę mu sygnał z mojego telefonu, żeby wiedział, że to ja.
I znowu wybieram numer. Odbierz Marcinie, odbierz...
- Halo?
- No cześć Marcin, to ja. Słuchaj, powiedz mi szybko, gdzie teraz jesteś?
- Nie wiem dokładnie gdzie, ale na jakimś przystanku autobusowym.
- Drewnianym?
- Tak.
- Zaraz za mostem? I obok jest coś, co przypomina kościół, ze świeciącym krzyżem?
- Tak, dokładnie tak, wszystko się zgadza.
- No to wiem, gdzie jesteś. Słuchaj Marcin, zostań tam i nigdzie się nie ruszaj, my po ciebie przyjedziemy za...
- On jest dokładnie tam, skąd ty mnie zabrałeś, na tym przystanku za mostem - zwracam się do Hansa, zakrywając dłonią słuchawkę - Za ile mnie więcej byśmy tam byli?
- Za jakąś godzinę
- ... za godzinę. Siądź tam, odpocznij sobie, my niedługo będziemy. Powiem ci tylko tyle Marcinie, że o namiocie możesz dziś zapomnieć. Śpimy w ciepłym łóżku, jedzenie i prysznic też są w zestawie. Trzymaj się tam i wypatruj nas.
- Dzięki za info Robercie. W takim razie czekam. Do zobaczenia.
Rozłączamy się.
- Wszystko gra. Powiedział, że będzie na nas tam czekał.
- Świetnie. Dokończymy jedzenie i ruszamy! - obwieszcza Hans triumfalnie.
Przytakuję w myślach z entuzjazmem. Zaraz potem zerkam na swój talerz i na trzy wielkie kawałki, które na nim pozostały, podczas gdy ja czuję, że nie zmieszczę ani kęsa więcej. No ale nie mogę pozwolić też na to, żeby poszły na zmarnowanie, nigdy w życiu. Co więc robić?
Ech! Chciałbym częściej miewać takie problemy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz