Południowa Norwegia. Stavanger. Czwartek, 31
lipca, godz. 15:03.
- Rozejrzyjmy się
jeszcze trochę po okolicy, może znajdzie się co innego.
Prawdopodobieństwo
znalezienia czegokolwiek lepszego w tym parku od tego, co zaproponował Marcin,
jest niewielkie, a jednak ja bardzo rzadko godzę się od tak z pierwszą
koncepcją, zawsze wydaje mi się i mam nadzieję, że tam gdzieś za zakrętem czy
za krzakiem kryje się coś dogodniejszego. Tak było już pierwszej nocy w Oslo,
ale wtedy pokutowała we mnie nieznajomość tego kraju i ludzi, którzy z nim mieszkają i stąd moje
obawy, w Kristiansand też kręciłem nosem z dezaprobatą po tym, jak w środku
nocy przegoniła nas policja i trzeba było szybko znaleźć sobie nowego lokum, wawet w Mandal, chociaż las przy samej plaży wydawał się wprost idealny, a i tak
mi coś w nim nie pasowało. Także tym razem nie wszystko
mi odpowiada.
- Tam dalej są
jakieś gęstsze zarośla, widzisz? I z trzech stron trzy potężne drzewa, buki
chyba – wskazuję mu palcem na prawo od ścieżki, którą się poruszamy.
Ale po przybyciu
na miejsce okazuje się, że ziemia jest zbyt grząska, by się tu
rozbijać namiotem, nawet trochę się w nią zapadają nasze buty i musimy się stąd
ewakuować.
Sprawdzamy
jeszcze jedno miejsce, niby dobre, na brzegu jeziora, na mikroskopijnej
kamienistej plaży w zasadzie, z jednej strony osłoniętej gałęziami wierzb, a z
drugiej... z drugiej właśnie niczym, tylko pokrzywami. Ale i tak zbytnia
bliskość wody i komarów, a przede wszystkim kaczek i łabędzi, które co chwila się
tu kręcą, skłania nas, by jednak zrezygnować z tego pomysłu. Co więc pozostaje?
- Wracamy do kamienia!
– stwierdzamy zgodnie.
Prawdę
powiedziawszy „kamień” to tylko niezbyt trafne określenie wielkiego odłamu
skalnego wysokiego na cztery, a szerokiego na jakieś 7 metrów, ważącego pewnie
z kilkadziesiąt ton, który nie wiadomo jakim cudem znalazło się w samym środku
miejskiego parku.Wielką zaletą
miejsca za tą ogromną skałą jest to, że rzeczywiście z trzech stron jesteśmy
niemal niewidoczni. Ja bardzo nie lubię być narażonym na ludzki wzrok akurat
wtedy, gdy potrzebuję intymności, a namiot i jego wnętrze, w którym się chowam,
w którym jem i w którym zasypiam, to właśnie przestrzeń, w której jej szukam.
Dlatego za każdym
razem nalegam, aby wejście było ustawione dokładnie w tę stronę, z której nikt
nie będzie na nas spoglądał. Nigdy wcześniej taka fanaberia nie przyszłaby mi
nawet do głowy, odkryłem to w sobie dopiero tutaj, na tej norweskiej ziemi. I
to stąd te moje poszukiwania ciągłe takiego miejsca, gdzie nikt nie będzie
słyszał naszych rozmów, gdzie będziemy poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku,
gdzie będziemy mieli pewność, że nie stąpamy po czyjejś ziemi, że nikt nas nie
wyrzuci, nie okradnie i gdzie będziemy mogli zostać więcej niż na jedną noc bez
obaw, że przyjdzie ktoś, by nas wyrzucić. Ale czy znajdziemy w tym kraju takie
miejsce?
- To co –
rozbijamy się tu?
- Rozbijamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz