sobota, 23 sierpnia 2014

Dzień 21. Wielki głaz

Południowa Norwegia. Stavanger. Czwartek, 31 lipca, godz. 15:03.


- Tu będzie dobrze – orzeka Marcin z takim spokojem, że aż muszę zaprotestować.
- Rozejrzyjmy się jeszcze trochę po okolicy, może znajdzie się co innego.
Prawdopodobieństwo znalezienia czegokolwiek lepszego w tym parku od tego, co zaproponował Marcin, jest niewielkie, a jednak ja bardzo rzadko godzę się od tak z pierwszą koncepcją, zawsze wydaje mi się i mam nadzieję, że tam gdzieś za zakrętem czy za krzakiem kryje się coś dogodniejszego. Tak było już pierwszej nocy w Oslo, ale wtedy pokutowała we mnie nieznajomość tego kraju i ludzi, którzy z nim mieszkają i stąd moje obawy, w Kristiansand też kręciłem nosem z dezaprobatą po tym, jak w środku nocy przegoniła nas policja i trzeba było szybko znaleźć sobie nowego lokum, wawet w Mandal, chociaż las przy samej plaży wydawał się wprost idealny, a i tak mi coś w nim nie pasowało. Także tym razem nie wszystko mi odpowiada.

- Tam dalej są jakieś gęstsze zarośla, widzisz? I z trzech stron trzy potężne drzewa, buki chyba – wskazuję mu palcem na prawo od ścieżki, którą się poruszamy.
Ale po przybyciu na miejsce okazuje się, że ziemia jest zbyt grząska, by się tu rozbijać namiotem, nawet trochę się w nią zapadają nasze buty i musimy się stąd ewakuować.
Sprawdzamy jeszcze jedno miejsce, niby dobre, na brzegu jeziora, na mikroskopijnej kamienistej plaży w zasadzie, z jednej strony osłoniętej gałęziami wierzb, a z drugiej... z drugiej właśnie niczym, tylko pokrzywami. Ale i tak zbytnia bliskość wody i komarów, a przede wszystkim kaczek i łabędzi, które co chwila się tu kręcą, skłania nas, by jednak zrezygnować z tego pomysłu. Co więc pozostaje?
- Wracamy do kamienia! – stwierdzamy zgodnie.
Prawdę powiedziawszy „kamień” to tylko niezbyt trafne określenie wielkiego odłamu skalnego wysokiego na cztery, a szerokiego na jakieś 7 metrów, ważącego pewnie z kilkadziesiąt ton, który nie wiadomo jakim cudem znalazło się w samym środku miejskiego parku.Wielką zaletą miejsca za tą ogromną skałą jest to, że rzeczywiście z trzech stron jesteśmy niemal niewidoczni. Ja bardzo nie lubię być narażonym na ludzki wzrok akurat wtedy, gdy potrzebuję intymności, a namiot i jego wnętrze, w którym się chowam, w którym jem i w którym zasypiam, to właśnie przestrzeń, w której jej szukam.
Dlatego za każdym razem nalegam, aby wejście było ustawione dokładnie w tę stronę, z której nikt nie będzie na nas spoglądał. Nigdy wcześniej taka fanaberia nie przyszłaby mi nawet do głowy, odkryłem to w sobie dopiero tutaj, na tej norweskiej ziemi. I to stąd te moje poszukiwania ciągłe takiego miejsca, gdzie nikt nie będzie słyszał naszych rozmów, gdzie będziemy poza zasięgiem czyjegokolwiek wzroku, gdzie będziemy mieli pewność, że nie stąpamy po czyjejś ziemi, że nikt nas nie wyrzuci, nie okradnie i gdzie będziemy mogli zostać więcej niż na jedną noc bez obaw, że przyjdzie ktoś, by nas wyrzucić. Ale czy znajdziemy w tym kraju takie miejsce?
- To co – rozbijamy się tu?
- Rozbijamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz