Południowa Norwegia. Oslo. Poniedziałek, 21
lipca. godz. 18:31
Otwierają się drzwi. Myślę tylko o tym, by jak najszybciej wyjść z
tego statku i móc w końcu stanąć na norweskiej ziemi, tej samej, która jeszcze
parę dni temu wydawała się nie do zdobycia. A teraz? Najważniejsze z marzeń
właśnie się spełnia i będę musiał wymarzyć sobie następne.
Wiedziony przez tłum, wchodzę powoli na
przeszklony trap prowadzący z dolnego pokładu wprost do budynku portowego.
Gdzieś tam na dole czeka już na mnie Marcin, oparty pewnie o jakąś ścianę, z
rękami w kieszeniach i w ten charakterystyczny dla siebie sposób wypatruje
dyskretnie mojej sylwetki. Za kilka chwil uściśniemy swoje dłonie.
Podłoga z betonu pod stopami. Stały ląd. Po
nużącym ośmiogodzinnym rejsie to tyle, co wielka ulga, a po kilkudniowych
staraniach o to, by tu dotrzeć, to jak wielkie zwycięstwo. Niemal nie mogę w to
wszystko uwierzyć. Ale to prawda.
Gdzie on może być?
Rozglądam się uważnie na wszystkie strony
ponad ludzkimi głowami, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. Korytarz i poczekalnia
wypełniają się pasażerami, wśród nich kilka znajomych twarzy, które tyle razy
widywałem, szwendając się pomiędzy kajutami. Nigdy więcej ich nie zobaczę,
połączyła nas tylko ta morska podróż.
Pewnie czeka na mnie gdzieś na zewnątrz.
Ostrożnie przeciskam się przez tłum, tak by
nie zawadzić nikogo plecakiem. Kilkanaście szybkich kroków i już jestem na
świeżym powietrzu. Wodzę wzrokiem w każdym kierunku, trochę nerwowo i
niecierpliwie. I nagle...
Jest! To na pewno on!
Stoi z bagażami oparty o metalową barierkę.
Nie widzi mnie jeszcze, dopiero gdy podchodzę bliżej, nasze spojrzenia się
spotykają. Padamy sobie w objęcia.
- Jak dobrze cię widzieć chłopie!
- Ciebie też! I kto by pomyślał, że my, tu...
Gdzieś ty się w ogóle poniewierał przez ostatnie dni, co?
- Ja się poniewierałem? To raczej ty się tyle guzdrałeś!
- śmiejemy się obaj.
Aż trudno mi wyrazić, jak bardzo się cieszę,
widząc go tu teraz ze mną. Tyle dni w samotności, tyle czasu bez jednej choćby
bliskiej osoby, z dala od domu, na obczyźnie. I oto w końcu pojawia się Marcin.
Czekałem na to spotkanie już od dawna, ale nie sądziłem, że dostarczy mi ono aż
tyle radości.
- Miałem kilka fajnych przygód po drodze.
Najchętniej już teraz bym ci je wszystkie opowiedział, ale znajdźmy wpierw może
jakiś przytulny kącik w tym mieście. Tam porozmawiamy na spokojnie - mówię.
- Jasne. Zbieramy się. I to szybko, bo zanosi
się na niezłą ulewę.
Jeszcze tylko mój prom, majestatyczny i
naprawdę piękny, szybkie zdjęcie, toboły na plecy i w drogę.
Oslo czeka na odkrycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz