niedziela, 1 czerwca 2014

Dzień 12. Drugi brzeg

Południowa Norwegia. Oslo. Poniedziałek, 21 lipca. godz. 18:31

Otwierają się drzwi. Myślę tylko o tym, by jak najszybciej wyjść z tego statku i móc w końcu stanąć na norweskiej ziemi, tej samej, która jeszcze parę dni temu wydawała się nie do zdobycia. A teraz? Najważniejsze z marzeń właśnie się spełnia i będę musiał wymarzyć sobie następne.
Wiedziony przez tłum, wchodzę powoli na przeszklony trap prowadzący z dolnego pokładu wprost do budynku portowego. Gdzieś tam na dole czeka już na mnie Marcin, oparty pewnie o jakąś ścianę, z rękami w kieszeniach i w ten charakterystyczny dla siebie sposób wypatruje dyskretnie mojej sylwetki. Za kilka chwil uściśniemy swoje dłonie.

Podłoga z betonu pod stopami. Stały ląd. Po nużącym ośmiogodzinnym rejsie to tyle, co wielka ulga, a po kilkudniowych staraniach o to, by tu dotrzeć, to jak wielkie zwycięstwo. Niemal nie mogę w to wszystko uwierzyć. Ale to prawda.
Gdzie on może być?
Rozglądam się uważnie na wszystkie strony ponad ludzkimi głowami, ale nie mogę go nigdzie znaleźć. Korytarz i poczekalnia wypełniają się pasażerami, wśród nich kilka znajomych twarzy, które tyle razy widywałem, szwendając się pomiędzy kajutami. Nigdy więcej ich nie zobaczę, połączyła nas tylko ta morska podróż.
Pewnie czeka na mnie gdzieś na zewnątrz.
Ostrożnie przeciskam się przez tłum, tak by nie zawadzić nikogo plecakiem. Kilkanaście szybkich kroków i już jestem na świeżym powietrzu. Wodzę wzrokiem w każdym kierunku, trochę nerwowo i niecierpliwie. I nagle...
Jest! To na pewno on!
Stoi z bagażami oparty o metalową barierkę. Nie widzi mnie jeszcze, dopiero gdy podchodzę bliżej, nasze spojrzenia się spotykają. Padamy sobie w objęcia.
- Jak dobrze cię widzieć chłopie!
- Ciebie też! I kto by pomyślał, że my, tu... Gdzieś ty się w ogóle poniewierał przez ostatnie dni, co?
- Ja się poniewierałem? To raczej ty się tyle guzdrałeś! - śmiejemy się obaj.
Aż trudno mi wyrazić, jak bardzo się cieszę, widząc go tu teraz ze mną. Tyle dni w samotności, tyle czasu bez jednej choćby bliskiej osoby, z dala od domu, na obczyźnie. I oto w końcu pojawia się Marcin. Czekałem na to spotkanie już od dawna, ale nie sądziłem, że dostarczy mi ono aż tyle radości.
- Miałem kilka fajnych przygód po drodze. Najchętniej już teraz bym ci je wszystkie opowiedział, ale znajdźmy wpierw może jakiś przytulny kącik w tym mieście. Tam porozmawiamy na spokojnie - mówię.
- Jasne. Zbieramy się. I to szybko, bo zanosi się na niezłą ulewę.
Jeszcze tylko mój prom, majestatyczny i naprawdę piękny, szybkie zdjęcie, toboły na plecy i w drogę.
Oslo czeka na odkrycie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz