Południowa Norwegia. Kristiansand. Piątek, 25 lipca,
godz.17:49
- Coś jest nie tak – rzuca nagle Marcin mocno poddenerwowany.
Pokazuje mi palcem dno swojej blaszanej menażki, osmolonej jakimś
dziwnym, szarym pyłem.
- Tego tu wcześniej na pewno nie było.
Przyglądam się temu dokładniej i obwąchuję.
- To popiół z papierosów.
Dopiero w tym momencie dochodzi do nas to, o czym nikt z nas nie miał odwagi
nawet pomyśleć, co jeszcze wczoraj wydawało się tak nierealne, wręcz niemożliwe – ktoś włamał się do naszego namiotu.
- Ukradli wiśniówkę! –
woła zaniepokojony Marcin.
W pośpiechu
przeszukujemy swoje plecaki, by się dowiedzieć, czy coś jeszcze z nich nie
zginęło.
- U mnie czysto,
niczego nie brakuje.
- Mój obcinak do paznokci, jego też nie ma.
Reszta w porządku.
Po co im był, do cholery, ten obcinak?! Zresztą to nie
jest najważniejsze, bardziej istotne jest to, że nie ma naszej wódki, tej małej
buteleczki, którą Marcin przywiózł z Polski specjalnie na okazję świętowania
naszego spotkania na skandynawskiej ziemi. Tyle dni jej nie ruszaliśmy, by
dopiero jutro, w gorączce sobotniej nocy opróżnić ją z
wielkim ceremoniałem.
- Skurwysyny!
Wściekli i bezradni gapimy się na siebie w milczeniu, przerywanym raz po
raz siarczystym przekleństwem. Jak ktoś mógł grzebać w naszych rzeczach? Jak
ktoś mógł wejść z buciorami do naszego namiotu? I jeszcze palić w nim sobie
beztrosko, jak gdyby nigdy nic. Najgorsza jest właśnie ta świadomość, że ktoś
ośmielił się naruszyć nasze terytorium, naszą prywatność i naszą własność.
- A miało być tak pięknie. Trzeba to było wypić od razu, wtedy w Oslo,
pierwszego dnia, jak się spotkaliśmy.
Czekałem na ten jutrzejszy wieczór, obaj czekaliśmy. Po tych kilku
ostatnich dniach, trudnych dla nas, głównie z fizycznego punktu widzenia, to
miała być nasza noc – kilka głębszych, szum w głowie, dobry humor i od razu
człowiek czuje, że żyje. Zasłużyliśmy na to. A teraz nie mamy już nic, nawet to
nam zabrali. Dawno nie czułem takiej goryczy.
- Nie wiem, jak ty, ale ja stąd spadam, muszę się gdzieś przejść, zrobić
coś, bo mnie zaraz rozniesie.
- Chodźmy na plażę.
Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłem w takim stanie, w głowie mi aż
huczy od najwymyślniejszych epitetów, a na usta cisną się wszystkie wulgaryzmy świata.
Jeśli ta kąpiel w morzu mnie nie uspokoi,
to nie wiem, czy uda mi się dzisiaj zasnąć.
Wspinając się po trawie ku chodnikowi, rozglądamy się badawczo na
wszystkie strony, jakby niepewni, czy ktoś nas nadal nie obserwuje. Mam wrażenie,
że setki par oczu śledzi ukradkiem każdy nasz ruch i kiedy tylko oddalimy się na
chwilę, znów ktoś wejdzie do naszego namiotu.
Właściwie to nie powinienem się tym martwić, powinno mi być wszystko
jedno, przecież dokumenty, portfel i telefon i tak mam zawsze przy sobie, całą
resztę mogą ukraść lub niszczyć, i bez tego dałbym sobie radę. Ale nie o
kradzież tu chodzi, coś złego wisi w powietrzu.
Mam dziwne przeczucie, że jak najszybciej powinniśmy się stąd
wynieść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz