czwartek, 26 czerwca 2014

Dzień 18. Nocna straż

Południowa Norwegia. Kristiansand. Niedziela, 27 lipca, godz. 2:20.

Budzi nas odgłos czyichś kroków. Ktoś tu jest. Wstrzymuję oddech, żaden z nas ani drgnie. Słychać jakieś głosy, są bardzo blisko. Serce łomocze mi w piersi jak oszalałe, gdy nagle przy wejściu do namiotu pojawia się ludzki cień.
- Politi! - obwieszcza złowrogo i wydaje niezrozumiały dla nas rozkaz po norwesku.
To policja! Już po nas! Rozsuwam w pośpiechu zamek. Wpierw oślepia mnie światło wycelowanej we mnie latarki, chwilę później z ciemności wyłania się twarz funkcjonariusza. Pada jakieś pytanie, od razu jednak tłumaczę, że nie jesteśmy Norwegami i mówimy tylko po angielsku.
- Co tu robicie? - poprawia się.
Wyjaśniam pokrótce. Słucha, przyglądając się nam uważnie. Zerka ukradkiem na nasze rzeczy, na plecaki, śpiwory, porozrzucane ubrania, na koniec prosi o okazanie dokumentów. Nieźle się wpakowaliśmy, nie ma co. Kiedy dyktuje komuś przez krótkofalówkę nasze dane, pojawia się drugi policjant:
- Wiecie, że nie możecie tutaj zostać. To nielegalne.
- Jak to? - udajemy zdziwionych. W rzeczywistości doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że nie powinno nas tu być już od wczoraj. Wprawdzie w tym kraju wszędzie wolno się rozbijać, ale tylko na jedną dobę, tymczasem my nocujemy w tym miejscu już trzeci dzień z rzędu. Widocznie nie spodobało się to któremuś z okolicznych mieszkańców.
- Zaraz sobie stąd pójdziemy - zapewniamy z największą pokorą.
Niczego tak się nie boję, jak mandatu. Nie miałbym go po prostu z czego zapłacić. A poza tym nie chcę wchodzić w konflikt z prawem, zwłaszcza tu, na obcej ziemi. Wydają się być mniej podejrzliwi niż na początku, chyba wystarcza im to, że nie jesteśmy poszukiwani i mamy unijne obywatelstwa. Wygląda więc na to, że nam się upiecze. Oddają dokumenty, jeszcze raz nakazują przeprowadzkę i wreszcie odchodzą.
- Spadajmy stąd i to szybko - rzucam mocno zdenerwowany.
- Powoli, nie ma się co spieszyć.
Podziwiam jego spokój, ja straciłem go przed kilkoma minutami. Ciągle mi się wydaje, jakby mieli tu za moment wrócić, uznać, że niby zbytnio się ociągamy z odejściem, a wtedy przestaną być dla nas tak pobłażliwi. Może to i bez sensu, te moje obawy, ale o niczym innym teraz nie marzę, jak tylko o wydostaniu się stąd i znalezieniu nowego lokum.
Najpierw ta kradzież, teraz cała ta sytuacja - to nie było najlepsze miejsce. Kiedy więc namiot i nasze plecaki są już spakowane, a my gotowi do drogi, kamień spada mi z serca. Nie bardzo wiedząc, w którą stronę mamy pójść, kierujemy nasze kroki ku wschodnim przedmieściom.
Marcin zachowuje najwięcej zimnej krwi, dlatego on teraz prowadzi i podejmuje decyzje. Ma większe doświadczenie i z pewnością miewał podobne sytuacje w przeszłości. Przez chwilę znów robi się nerwowo, gdy mija nas radiowóz, ale nawet nie zwalnia na nasz widok, jedzie dalej jak gdyby nigdy nic.
Po dwudziestu minutach marszu znajdujemy wreszcie to, czego szukaliśmy - wąskie zagłębienie terenu u stóp muru okalającego osiedle mieszkalne, a w nim drzewa, krzewy i wysoka trawa. Miejsce jest idealne, rozbijamy się.
Mój przyjaciel zasypia niemal od razu, ja nie potrafię, ciągle myślę o tym, co się wydarzyło. Trochę się uspokoiłem, ale serce w piersiach wciąż dudni, widać ono też nie może o tym tak szybko zapomnieć. Czemu aż tak się przestraszyłem? Gdzie się podziała moja zimna krew? Te pytania wybrzmiewają w mojej głowie aż do pierwszych promieni porannego słońca. Gdy zaczyna świtać, leżę już pogrążony we śnie. 

1 komentarz:

  1. Cześć, świetna wyprawa, gratuluje pomysłu i wytrwałości. A może mógłbyś powiedzieć czy po Skandynawii można też w łatwy sposób podróżować rowerem. Zawsze chciałem w tamte rejony jechać, może się uda w niedalekiej przyszłości. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń