Północna Dania. Frederikshavn. Czwartek, 17
lipca, godz. 8:40.
W tym miasteczku
nawet jazda autobusem to istna sielanka. Kierowca, sympatyczny starszy pan, bardzo wesoło wita
wsiadających pasażerów, z których pewnie każdy jest mu znany choćby z imienia.
Wszyscy po wejściu do środka kasują malutki bilecik za 8 koron, a potem zajmują
wygodnie swoje miejsca - o żadnym tłoku nie ma nawet mowy. Droga jest gładka
jak tafla szkła, bez żadnych dziur i wybojów, a widok z okna niezwykle
malowniczy: kolorowe poletka, zielone zagajniki, domy z czerwonej cegły. Jestem
w raju.
Wysiadamy na
ostatnim przystanku tuż obok dworca kolejowego. Sklep, w którym pracuje pani
Christine, jest całkiem blisko, docieramy tam po niecałych dziesięciu minutach.
Drzwi otwiera nam pani Sofia, nieco starsza już kobieta, także jedna z jego
pracownic.
Wnętrze okazuje
się być bardzo przestronne, a w każdej jego części znaleźć można co innego -
jeden z kątów wypełniony jest drewnianymi regałami uginającymi się pod ciężarem
książek, dalej aluminiowe stojaki, a na nich setki wieszaków z przeróżnymi
żakietami, spodniami czy bluzami, gdzie indziej sprzęt elektroniczny i
biżuteria, na środku zaś wszelkiego rodzaju meble, począwszy od skórzanych
kanap i piętrowych łóżek, a skończywszy na krzesłach i biurkach. A zatem nie
jest to taki zwyczajny sklep, co tłumaczy mi pani Christine, gdy wchodzimy na
zaplecze:
- Wszystkie te
przedmioty to dary od ludzi, nie są już im do niczego potrzebne, ale zamiast
wyrzucać, przynoszą je do nas, my je tu wystawiamy, a dochód ze sprzedaży w
całości przeznaczamy na pomoc głodującej Afryce.
To bardzo
szlachetne, jestem pod wrażeniem. Gdy obie pani zaczynają dyskutować między
sobą na tematy zawodowe, wymykam się po cichu, by przejrzeć dokładnie cały
asortyment. Wpierw książki. Jedna z nich przykuwa szczególnie moją uwagę:
"Det Nye Testamente". Cena: 5 koron. To przecież mniej niż za ten
bilet autobusowy. Jak oni mogli tak tanio wycenić Biblię? Zegar ścienny wybija
10:00, pani Christine właśnie otwiera drzwi dla klientów.
- Chciałbym to
kupić - pokazuję jej Pismo Święte, penetrując kieszeń w poszukiwaniu
zaskórniaków.
- Nie ma sprawy.
Wybierz sobie coś jeszcze, jedną rzecz, w prezencie ode mnie.
Nie szukam długo,
biorę to, co może przydać mi się w podróży - jasnobrązową zapinaną na guziki
koszulę z nieco grubszego materiału. Ładna jest, przyda się na niedzielę. Pod
moją nieobecność, na zapleczu pojawiła się kolejna osoba:
- Poznajcie się,
to jest Robert, chłopak z Polski, którego poznałam dziś rano czekając na
autobus, a to Amira, nasza koleżanka z pracy.
- Bardzo mi miło
- odpowiadam, podając jej rękę. Jest młoda i piękna, ma nie więcej niż
trzydzieści lat, na głowię białą chustę okrywającą jej włosy i arabskie rysy
twarzy. Nie bardzo wiem, czy dobrze robię, wyciągając do niej rękę, nie znam
się ani trochę na bliskowschodnich zwyczajach.
- Amira jest
Afganką, przyjechała tu przed kilkoma laty zaraz po wybuchu wojny.
Nie przestaje się
uśmiechać, a mimo to jest bardzo nieśmiała i trochę speszona, unika kontaktu
wzrokowego. To chyba typowe dla kobiet z tej części świata, tak mi się wydaje.
Nie zna angielskiego, dlatego nie mogę z nią nawet porozmawiać.
Przychodzi mi do
głowy pewien pomysł. Kładę na stole Nowy Testament, za który dopiero co
zapłaciłem 5 koron, potem sięgam do plecaka po swój własny egzemplarz, otwieram
Go na trzynastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian i prosząc wszystkich o
uwagę, czytam po polsku, co następuje:
- "Gdybym
mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał..."
Słuchają uważnie,
w końcu nie co dzień nadarza się okazja, by posłuchać recytacji w tak
egzotycznym dla nich języku. Gdy kończę, podnoszę ze stołu wspomnianą duńską
edycję, wyszukuję w niej ten sam fragment i zwracam się do pani Christine:
- Czy mogłaby
pani przeczytać to dla mnie, na głos, cały rozdział?
Odkłada powoli
filiżankę z kawą, bierze ode mnie książkę i niepewnym głosem tak oto zaczyna:
- "Om jeg så
taler med menneskers og engles tunger, men ikke har kærlighed..."
I znów uważnie
się wsłuchują, jednak tym razem nie w brzmienie czytanych słów, a w ich treść.
Wygląda na to, że po raz pierwszy w życiu spotykają się z tymi wersetami. I
mimo iż pani Christine, jak sama przyznała, nie wierzy w Boga, pani Sofia
pewnie też, a Amira jest muzułmanką, to na twarzy każdej z tych trzech kobiet
widać wielkie oczarowanie.
Jakby i one przez
moment znalazły się w raju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz