czwartek, 1 maja 2014

Dzień 8. List do Koryntian

Północna Dania. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 8:40.

W tym miasteczku nawet jazda autobusem to istna sielanka. Kierowca,  sympatyczny starszy pan, bardzo wesoło wita wsiadających pasażerów, z których pewnie każdy jest mu znany choćby z imienia. Wszyscy po wejściu do środka kasują malutki bilecik za 8 koron, a potem zajmują wygodnie swoje miejsca - o żadnym tłoku nie ma nawet mowy. Droga jest gładka jak tafla szkła, bez żadnych dziur i wybojów, a widok z okna niezwykle malowniczy: kolorowe poletka, zielone zagajniki, domy z czerwonej cegły. Jestem w raju.

Wysiadamy na ostatnim przystanku tuż obok dworca kolejowego. Sklep, w którym pracuje pani Christine, jest całkiem blisko, docieramy tam po niecałych dziesięciu minutach. Drzwi otwiera nam pani Sofia, nieco starsza już kobieta, także jedna z jego pracownic.
Wnętrze okazuje się być bardzo przestronne, a w każdej jego części znaleźć można co innego - jeden z kątów wypełniony jest drewnianymi regałami uginającymi się pod ciężarem książek, dalej aluminiowe stojaki, a na nich setki wieszaków z przeróżnymi żakietami, spodniami czy bluzami, gdzie indziej sprzęt elektroniczny i biżuteria, na środku zaś wszelkiego rodzaju meble, począwszy od skórzanych kanap i piętrowych łóżek, a skończywszy na krzesłach i biurkach. A zatem nie jest to taki zwyczajny sklep, co tłumaczy mi pani Christine, gdy wchodzimy na zaplecze:
- Wszystkie te przedmioty to dary od ludzi, nie są już im do niczego potrzebne, ale zamiast wyrzucać, przynoszą je do nas, my je tu wystawiamy, a dochód ze sprzedaży w całości przeznaczamy na pomoc głodującej Afryce.
To bardzo szlachetne, jestem pod wrażeniem. Gdy obie pani zaczynają dyskutować między sobą na tematy zawodowe, wymykam się po cichu, by przejrzeć dokładnie cały asortyment. Wpierw książki. Jedna z nich przykuwa szczególnie moją uwagę: "Det Nye Testamente". Cena: 5 koron. To przecież mniej niż za ten bilet autobusowy. Jak oni mogli tak tanio wycenić Biblię? Zegar ścienny wybija 10:00, pani Christine właśnie otwiera drzwi dla klientów.
- Chciałbym to kupić - pokazuję jej Pismo Święte, penetrując kieszeń w poszukiwaniu zaskórniaków.
- Nie ma sprawy. Wybierz sobie coś jeszcze, jedną rzecz, w prezencie ode mnie.
Nie szukam długo, biorę to, co może przydać mi się w podróży - jasnobrązową zapinaną na guziki koszulę z nieco grubszego materiału. Ładna jest, przyda się na niedzielę. Pod moją nieobecność, na zapleczu pojawiła się kolejna osoba:
- Poznajcie się, to jest Robert, chłopak z Polski, którego poznałam dziś rano czekając na autobus, a to Amira, nasza koleżanka z pracy.
- Bardzo mi miło - odpowiadam, podając jej rękę. Jest młoda i piękna, ma nie więcej niż trzydzieści lat, na głowię białą chustę okrywającą jej włosy i arabskie rysy twarzy. Nie bardzo wiem, czy dobrze robię, wyciągając do niej rękę, nie znam się ani trochę na bliskowschodnich zwyczajach.
- Amira jest Afganką, przyjechała tu przed kilkoma laty zaraz po wybuchu wojny.
Nie przestaje się uśmiechać, a mimo to jest bardzo nieśmiała i trochę speszona, unika kontaktu wzrokowego. To chyba typowe dla kobiet z tej części świata, tak mi się wydaje. Nie zna angielskiego, dlatego nie mogę z nią nawet porozmawiać.
Przychodzi mi do głowy pewien pomysł. Kładę na stole Nowy Testament, za który dopiero co zapłaciłem 5 koron, potem sięgam do plecaka po swój własny egzemplarz, otwieram Go na trzynastym rozdziale Pierwszego Listu do Koryntian i prosząc wszystkich o uwagę, czytam po polsku, co następuje:
- "Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał..."
Słuchają uważnie, w końcu nie co dzień nadarza się okazja, by posłuchać recytacji w tak egzotycznym dla nich języku. Gdy kończę, podnoszę ze stołu wspomnianą duńską edycję, wyszukuję w niej ten sam fragment i zwracam się do pani Christine:
- Czy mogłaby pani przeczytać to dla mnie, na głos, cały rozdział?
Odkłada powoli filiżankę z kawą, bierze ode mnie książkę i niepewnym głosem tak oto zaczyna:
- "Om jeg så taler med menneskers og engles tunger, men ikke har kærlighed..."
I znów uważnie się wsłuchują, jednak tym razem nie w brzmienie czytanych słów, a w ich treść. Wygląda na to, że po raz pierwszy w życiu spotykają się z tymi wersetami. I mimo iż pani Christine, jak sama przyznała, nie wierzy w Boga, pani Sofia pewnie też, a Amira jest muzułmanką, to na twarzy każdej z tych trzech kobiet widać wielkie oczarowanie.
Jakby i one przez moment znalazły się w raju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz