środa, 9 lipca 2014

Dzień 19. Kąpiel słoneczna

Południowa Norwegia. Mandal. Wtorek, 29 lipca. Godz. 12:12

Wkładam dłonie w gorący piasek i mrużąc co chwila oczy, spoglądam leniwie na rozpostarty przede mną horyzont. Jest mi tak dobrze, że mógłbym już nigdzie się stąd nie ruszać. Niebo, jak okiem sięgnąć, błękitne, bez choćby jednej chmurki, jednego obłoku, który przysłoniłby palące słońce, morze o pięknym, intensywnie błękitnym kolorze połyskuje raz po raz odbijając padające na nie światło, i jeszcze te zamykające zatokę porośnięte lasem zbocza i skalne wysepki – to z pewnością najpiękniejsza plaża, na jakiej kiedykolwiek byłem.
Na szczęście nie ma tu zbyt wielu ludzi – ledwie kilkudziesięciu podobnych do mnie miłośników piasku, porozrzucanych niedbale to tu, to tam, na swoich kocach i leżakach. Nawet nie marzyłem, że znajdę się kiedyś w takim miejscu. Tak tu cicho i spokojnie.
Aż chce mi się śmiać, gdy sobie przypomnę te wszystkie ostrzeżenia przed norweskim klimatem, przed tutejszym wiatrem i chłodem. Mija dziewiąty dzień, od kiedy jestem w tym kraju i przez cały ten czas ani razu nie zmarzłem, co więcej – całkiem ładnie się opaliłem. A w Polsce deszcze i powodzie. Kto by pomyślał?
 Przewracam się na brzuch, pora przyrumienić sobie plecy. A może uda mi się choć na chwilę zasnąć? Warto spróbować. Gdy zamykam oczy, nie myślę o niczym…
Marcin wraca po dwóch godzinach.
- Trochę pochodziłem po okolicy. Nie było pomarańczowego dżemu, więc wziąłem ci truskawkowy. Może być?
- Może, pewnie, że może. 
- No i mam coś jeszcze. Odkryłem to przypadkiem między regałami. Patrz tylko!
Ostrożnie wyjmuje z reklamówki dwie małe butelki piwa.
- Za jedyne pięć koron. Właściwie za cztery, bo jedna korona to kaucja za butelkę. Ale to i tak tyle, co nic.
Niebywałe, prawdziwe piwko, po tylu dniach posuchy, aż się wierzyć nie chce. Co prawda tylko 0,33 litra, w dodatku jest nieco słabsze, ale i tak cieszy i to bardzo. Najważniejsze, że jest i że nas na nie stać, nic innego się nie liczy.
Zostawiamy je sobie na później, teraz idziemy się kąpać. Marcin wskakuje jako pierwszy, jest dobrym pływakiem, już po chwili oddala się tak bardzo, że ledwie mogę go dostrzec. Ja zaś wchodzę do morza powoli i ostrożnie. Najpierw stopy, potem i łydki i uda, dopiero potem cała reszta. Woda nie jest zimna, raczej przyjemnie chłodna, doskonale orzeźwia rozgrzane słońcem ciało. Frajda jest niesamowita, czuję się niemal jak małe dziecko, nurkując, skacząc i pływając beztrosko na plecach. Jest po prostu wspaniale.
Godzinę później znów zostaję sam, Marcin idzie się gdzieś przejść. Leżąc na ręczniku z rękami pod głową myślę o tym, jak Pan Bóg mnie rozpieszcza. Pomaga rozbić namiot na miękkiej leśnej ściółce tuż przy plaży, daje wyśmienitą pogodę, nawet piwko przynosi i pozwala lenić się od rana do wieczora, nie robić nic, niczym się nie przejmować, o nic się nie troszczyć. Gdyby to ode mnie tylko zależało, nigdy bym nie pozwolił na takie marnotrawstwo - tak wiele można by w tym czasie zrobić. A jednak brakowało mi  takiego dnia i takiego wypoczynku, dopiero teraz to widzę. Nie wiadomo, jaka walka nas jutro czeka, jaki wysiłek, dlatego dobrze jest się czasem zatrzymać, wyłączyć wszystkie silniki, nabrać sił i energii i dopiero potem ruszać w dalszą drogę. 
Wraca Marcin i siada obok mnie. W końcu nadszedł moment, na który od tak dawna czekaliśmy. Otwieramy butelki, wznosząc toast:
- Za jutrzejszy dzień!
- I za dzisiejszy!  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz