wtorek, 29 marca 2016

Dzień 29. Persona non grata

Południowa Norwegia. Okolice Dombas. Piątek, 8 sierpnia, godz. 00:30.

Budzę się jakby rażony piorunem, ogłuszony grzmotem. Potężne walenie do drzwi. Gdzie jestem? Niczym dwie ogromne pięści rozrywające zawiasy. Nie odróżniam jawy od snu. Serce przestaje na moment bić. Mój Boże! Podchodzi do gardła. Nagle cisza. Nie oddycham. Nasłuchuję.
Żadych kroków, żadnych odgłosów. Chyba już po wszystkim.
Rozglądam się roztrzęsiony. Teraz serce kołacze mi w piersi jak oszalałe. Chryste, co to było? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Mija kilka długich minut, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie.

czwartek, 24 marca 2016

Dzień 28. Gorąca herbata

Południowa Norwegia. Lillehammer. Czwartek, 7 sierpnia, godz. 18:30.

Nie idzie mi. Jest już dość późno, coraz mniej światła i coraz chłodniej, a ja wciąż tkwię na tej stacji. Nie jest to najlepsze miejsce do łapania, ale i tak dużo lepsze niż to poprzednie. Zresztą i tak nie ma już czasu na znalezienie czegoś innego.
Dwie godziny już stoję na tym krawężniku. Tuż za mną, pod drugiej stronie ulicy niewielkie centrum handlowe, skąd co chwila wyjeżdża jakiś samochód wypchany po brzegi zakupami. Już nie patrzę w tamtą stronę, niech zerkają, gapią się, uśmiechają, co tylko chcą. Z początku te zaciekawione spojrzenia budzą moją irytację, dopóki nie odkrywam, że mam plecy, swoje własne, którymi mogę się zasłonić. W tej chwili moją uwagę pochłania już tylko ta stacja, ludzie tankujący swoje błyszczące pojazdy, ich dzieci wcinające hot dogi i obsługa w czerwonych kamizelkach myjąca przednie szyby.

środa, 23 marca 2016

Dzień 28. Młotek

Norwegia. Lillehammer. Czwartek, 7 sierpnia, godz. 5:30.

Otwieram oczy. Mija kilka długich chwil, nim przypominam sobie, gdzie jestem. Wysoko nade mną dach, wsparty na kilkumetrowych podporach, z obydwu stron wielkie betonowe przegrody, a za mną ogromna przeszklona ściana. Ja zaś leżę w tej niszy, skulony na karimacie i otulony szczelnie śpiworem, próbując przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszej nocy, których bezpośrednim następstwem było znalezienie się tutaj, przed wejściem głównym do jednej z aren olimpijskich.
Porządkuję w głowie wspomnienia ostatnich godzin, jak elementy łamigłówki. Nie wszystkie z nich wydają mi się realne, musi minąć jeszcze jakiś czas, nim zdołam się oswoić z nieprawdopodobieństwem niektórych zdarzeń.

niedziela, 6 marca 2016

Dzień 27. Do przerwy 0:1

Południowa Norwegia. Oslo. Środa, 6 sierpnia, godz. 22:15.

Opieram głowę na wygodnym i miękkim oparciu fotela. Z jednej strony jestem tak zmęczony po ciężkim dniu, że najchętniej zamknąłbym teraz oczy i przespał te dwie godziny jazdy, ale z drugiej strony wciąż nie mogę się otrząsnąć po tym wszystkim, co stało się przed kilkoma minutami, tym niespodziewanym obrotem wydarzeń i rozmyślając nad tym teraz, nieprędko bym zasnął. Poza tym nie wolno mi jak gdyby nigdy nic zaszyć się w swoim przytulnym kąciku z dala od wszystkich, to najbardziej niewdzięczna rzecz, jaką mógłbym w tej chwili zrobić.

sobota, 5 marca 2016

Dzień 27. Autokar

Południowa Norwegia. Oslo. Środa, 6 sierpnia, godz. 21:50.

Powoli zapada zmrok. Tracę siły. Niemal nie spałem poprzedniej nocy i teraz daje to o sobie znać. Mocuję do plecaka kartkę z napisem „Lillehammer”, siadam na krawężniku i czekam.
Jest już tak ciemno, że niemal mnie tu nie widać, dlatego przesuwam się o kilkanaście metrów, by znaleźć się bliżej latarni i być lepiej widocznym. Samochodów, pomimo tak późnej pory, jest jeszcze dość sporo, dlatego nie tracę nadziei, że może jednak uda mi się dziś stąd wydostać.
Modlę się po cichu, by wydarzył się jakiś cud. Jakikolwiek. Głowa zaczyna mi ciążyć, a senność coraz trudniej okiełznać. Przeszukuję wzrokiem pobliskie zarośla i kamienie, abym w razie czego wiedział, gdzie mam rozłożyć śpiwór i karimatę.

czwartek, 3 marca 2016

Dzień 27. Pokuszenie

Południowa Norwegia. Oslo. Środa, 6 sierpnia, godz. 15:23.

Dwudziesty siódmy dzień podróży, a ja chcę się wycofać.
Gorąca herbata stygnie w plastikowym kubku w mojej dłoni, a z głośników płyną niezrozumiałe komunikaty w języku norweskim. Setki pasażerów pędzących nie wiadomo dokąd tylko po to, by jak najszybciej stąd zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu. Chciałbym być teraz jednym z nich.
To wszystko przez te pieniądze. Mam teraz pełne kieszenie, ponad 300 koron, to wystarczająco dużo, by kupić sobie bilet na prom do Danii, do Frederikshavn, albo ze Szwecji do Polski. Gdy ich nie miałem, myślałem tylko o tym, by iść do przodu i nie oglądać się za siebie, nie było wtedy innego wyjścia. Ale teraz jest.