Północna Dania. Frederikshavn. Sobota, 19
lipca, godz. 22:50
Gdyby tylko tuliła się do jego ramienia,
siedziała mu na kolanach lub choćby gładziła delikatnie palcami jego zarost.
Nic takiego się jednak nie dzieje. On również nie szuka gorączkowo jej źrenic,
nie szepcze do ucha tajemnych zaklęć i nie wychwala przy mnie jej wdzięków. A
mimo to jeszcze nigdy nie widziałem tak wielkiej miłości.
To niezwykłe, jak jeden gest, jedna wymiana
zdań i jedno zwyczajne z pozoru spojrzenie może kryć w sobie tyle uczucia i
nade wszystko szacunku dla drugiej osoby. Pierwszy raz spotykam się z czymś
podobnym, aż miło na nich popatrzeć.
Te potajemne obserwacje przerywa mi nagłe
pojawienie się konduktora - ubrany w piękny kolejowy mundur, uśmiechnięty i
przyjacielski niczym steward na pokładzie samolotu. Co ciekawe, w ogóle nie
kontroluje naszych biletów, nawet ich nam nie zabiera, w zupełności wystarcza
mu to, że trzymamy je w ręku. Tym sposobem sprawdzenie jednego wagonu zajmuje
mu raptem kilka sekund.
- Nieźle, nie? Tutaj ze wszystkim tak jest. To
kwestia wzajemnego zaufania - tłumaczy Przemo.
Bardzo są ciekawi moich opowieści - jak tu
dotarłem, co jadłem, gdzie spałem i temu podobnych kwestii, ja zaś chciałbym
się dowiedzieć, w jakich okolicznościach oni się tu znaleźli, bo jak na razie
wiem tylko tyle, że są roznosicielami gazet. I tak zaspokajaniem wzajemnej
ciekawości umilamy sobie dalszą podróż.
- Zapowiadają naszą stację. Zbieramy się.
Hjørring pogrążone jest we śnie. Światło
przydrożnych latarń, mokre od deszczu ulice, opustoszałe chodniki i ta
niebywała cisza zakłócana tylko odgłosem naszych kroków. Zupełnie jak spacer po
wyludnionym mieście.
- To chyba najspokojniejszy zakątek na ziemi.
Zauważyłeś na przykład, że tu w ogóle nie ma policji?
- Faktycznie - odpowiadam zdumiony - Chyba
tylko raz ją widziałem przez tych kilka dni.
- A ja trzy razy, tylko że my mieszkamy tu
prawie pół roku.
I opowiada, jak to przez tydzień z czołówek
miejscowych gazet nie schodził temat potrącenia przez nieostrożnego kierowcę
dwójki rowerzystów. Nic im się takiego nie stało, parę złamań czy potłuczeń,
ale ludzie żyli tym w taki sposób, jakby popełniono jakąś zbrodnię.
- W tym kraju rowerzysta jest świętą krową i
jeśli już masz w kogoś wjechać, to lepiej wjedź w drzewo, w pieszego albo w
innych samochód, w przeciwnym razie spodziewaj się wielkich kłopotów.
Dochodzi północ, gdy docieramy w końcu na
miejsce. Okolica jest bardzo ładna, wszędzie dużo skwerów i placów zabaw, a
blok, w którym mieszkają to niski, czterokondygnacyjny budynek z czerwoną
dachówką. Wdrapujemy się na ostatnie piętro.
- Pewnie jesteś głodny, co? Marta zaraz coś
przygotuje, a ja trochę tu posprzątam, bo wstyd przyjmować gości w takim
bałaganie.
Nie wiem, o jakim bałaganie on mówi, dawno nie
widziałem tak czystego mieszkania. Jeśli tutaj rzeczywiście jest brudno, to
ciekawe, co by powiedział po wizycie w domu Willego. Po posiłku rozmawiamy
jeszcze chwilę, ale niezbyt długo, bo wszyscy czujemy się tak zmęczeni
mijającym dniem, że najchętniej zasnęlibyśmy już w tym pociągu. Przygotowują
dla mnie kanapę.
I kiedy okryty ciepłą kołdrą, wtulam swój
policzek w ogromną puchową poduszkę, z sypialni wychyla się nagle Przemka głowa
i mówi:
- Ta sofa nie jest za wygodna, jeśli byś
chciał, mamy tu jeszcze taki miękki materac za łóżkiem.
- Nie nie, dobrze mi tu, naprawdę, nie trzeba.
Niewygodna sofa? Gdyby nie oni, spałbym teraz
na dworcu.
Jak ja lubie te "przypadkowe" sytuacje ktore zawsze okazuja sie byc misternie utkanym dla nas planem. I uwielbiam takich ludzi ktorzy nie boja sie pomoc obcemu czlowiekowi.... A jak bardzo serce mi peka gdy ktos zamiast pomoc, wyciagnac reke i okazac serce, pokazuje bezduszne spojrzenie i swoje plecy. Takich ludzi zal mi bardziej niz tych ktorzy prosza o pomoc i za takich trzeba sie zarliwie modlic o przemiane ich serca...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cie Robercie! Niesamowite przygody i oczywiscie czekam na kolekne czesci :)