Południowa
Norwegia, Okolice Porsgrunn. Czwartek, 24 lipca godz. 14:15
Wyjeżdżamy
właśnie z tunelu na piękny, podwieszany most rozpostarty nad błękitnymi wodami
rozległego fiordu. Po obu jego stronach, na zielonych, górzystych brzegach
porozrzucane niedbale białe domki z pomarańczowymi dachami, gdzieniegdzie suną
ospale niczym ślimaki po gładkiej tafli niewielkie barki, łodzie motorowe i
jachty, pozostawiając za sobą długi, trójkątny ślad falującej wody.
- Przede
wszystkim chciałbym zobaczyć północ Norwegii. Ten jej ogrom, jej dzikość,
niedostępność, sam wiesz najlepiej, o czym mówię. Drugie - wyprać w końcu
wszystkie swoje rzeczy, bo jeszcze dzień lub dwa i będzie dramat. No i trzecie
- aby samemu też wziąć w końcu jakiś porządny prysznic.
Rolf słysząc to
wszystko uśmiecha się tylko tajemniczo pod nosem. Po kilkunastu minutach jazdy zatrzymujemy się na jednym z parkingów, by kupić koszyk truskawek od
przydrożnego sprzedawcy, a potem zajadamy się nimi mknąc dalej przed siebie,
podziwiając krajobraz i ciesząc się znakomitą, słoneczną pogodą.
Z głównej trasy zjeżdżamy w dużo węższą i mniej uczęszczaną drogę, a gdy zbliżamy
się do wybrzeża i – jak się zdaje – do celu naszej podróży, Rolf przerywa milczenie i śmiejąc się dobrodusznie oznajmia:
- Chyba będę mógł
spełnić dwa twoje marzenia.
Pomaga mi wyjąć
bagaże z bagażnika, a potem prowadzi mnie do pobliskiej przystani dla jachtów.
- Zaczekaj tutaj,
zaraz wracam.
Wszędzie kręci
się mnóstwo ludzi, często całe rodziny z dziećmi, obok stoją stragany z
najróżniejszymi smakołykami i pamiątkami, to między nimi zniknął przed chwilą
mój towarzysz, dalej po prawej jest niewielki market spożywczy, a po lewej jak
okiem sięgnąć przystań z kołyszącymi się na wodzie białymi jak śnieg jachtami i
łódkami. Jest tak ciepło, że niemal wszyscy chodzą tu w samych klapkach lub
boso, niektórzy ubrani tylko w strój kąpielowy.
Tu gdzie teraz
stoję, jest wejście do sanitariatu, ciągle ktoś tu wchodzi lub wychodzi z
ręcznikiem przewieszonym przez ramię i gdy tak obserwuję tych wszystkich
opalonych i uśmiechniętych wczasowiczów, zdaję sobie nagle sprawę, że ja
kompletnie nie pasuję do tego miejsca i do nich wszystkich i do zapachu
bogactwa, który unosi się po całej okolicy. Zbliża się Rolf.
- A teraz słuchaj
uważnie, bo za chwilę będę musiał lecieć. Kupiłem dla ciebie trzy żetony. Jeden
wrzucisz tutaj (pokazuje mi srebrną pralkę automatyczną z wielkim bębnem),
włożysz tu rzeczy, nastawisz odpowiedni program i włączysz. Instrukcja jest co
prawda po norwesku, ale myślę, że sobie poradzisz.
- Poradzę na
pewno.
- Drugi żeton, po
praniu, wrzucisz tu (pokazuje mi stojąca obok równie wielką suszarkę do ubrań),
nastawisz jak trzeba i wysuszysz sobie wszystko. A żeton numer
trzy będzie ci potrzebny do tego (otwiera mi kabinę prysznicową). Wystarcza na
8 minut mycia, myślę, że to wystarczający czas, by się dobrze wyszorować.
- Nie wiem, co powiedzieć, naprawdę.
- A teraz muszę
lecieć, wyładuje tu tylko towar i wracam do bazy, bo szef mnie zabije. Tu masz
moją wizytówkę jeszcze, może ci się kiedyś przydać. I pamiętaj, w razie jakiś
problemów, wszyscy mnie tu znają, powołaj się tylko na „starego hipisa”. Muszę
iść, powodzenia w dalszej podróży.
- Dziękuję za
wszystko.
Niesamowity
facet, niesamowity! Szkoda, że ta przejażdżka już się skończyła. Kiedy odchodzi,
wyjmuję z kieszeni podarowane mi żetony i odkrywam, że na dwóch napisane jest
„50 koron” a na trzecim „20 koron”. On chyba zwariował, tyle pieniędzy!
Patrzę jeszcze za nim, jak odjeżdża, a potem wchodzę z
powrotem do drewnianego domku. Czas spełnić swoje marzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz