czwartek, 9 października 2014

Dzień 24. Pożegnanie z Hansem

Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela, 3 sierpnia. Godz. 13:58.

Gdy podjeżdżamy na parking, autokar wypełniony pasażerami już stoi gotowy do odjazdu. Mamy jeszcze dwie minuty. Wyciągamy w pośpiechu nasze rzeczy z samochodu i wkładamy je do luku bagażowego.
- Idę kupić wam bilety - oznajmia Hans i wchodzi przed nami do autokaru.
Chwilę później i my wspinamy się po schodkach do góry. Nasz dobrodziej stoi tu jeszcze i rozmawia z kierowcą, który uśmiecha się przyjaźnie na nasz widok. Pewnie dowiedział się przed chwilą, kim jesteśmy i co tu robimy. Ja zaś spoglądam na tego siwiejącego już starszego pana o wielkim sercu, który wziął nas pod swoje skrzydła i uratował przed deszczem, chłodem i głodem. On także się uśmiecha, mimo iż nadeszła pora rozstania.

- Żegnajcie chłopaki. Miło było was poznać, naprawdę.
- Ciebie też, Hans. Dziękujemy za wszystko.
Kto by przypuszczał, że ten niepozorny człowiek przewożący cysterną mleko stanie mi się tak bliski. Podajemy sobie ręce, bo na więcej gestów i słów brakuje już czasu. Zabieram od niego bilet, a on wręcza mi coś jeszcze, dwa dwustukoronne banknoty.
- To na dalszą drogę. Przyda ci się.
Jestem tak oszołomiony, że nawet słowa nie potrafię z siebie wydusić, ani zareagować w jakiś godny sposób. Wyrywa mi się tylko krótkie „dziękuję”, a potem idę zająć posłusznie swoje miejsce. Co innego Marcin – ten protestuje i to z tak wielką stanowczością, że niemal pewnym jest, że Hans w końcu ustąpi, a jednak i on nie daje za wygraną, jednym szybkim ruchem wkłada mu banknoty do kieszeni i nim Marcinowi udaje się je wyciągnąć, on jest już na zewnątrz autobusu. Zamykają się drzwi i zapala się silnik. Gdy mój towarzysz siada obok mnie w fotelu, ruszamy.
Panuje cisza. Nikt z nas nie wie, co powiedzieć, obaj milczymy jak zaklęci. Nie minęła nawet doba od chwili, gdy go poznaliśmy, a on już tyle zdążył dla nas zrobić. Jak to możliwe? Skąd w nim tyle dobroci? Trudno odpowiedzieć na te pytania.
- Niesamowity jest.
Przeliczamy podarowane nam pieniądze. Każdy z nas otrzymał po czterysta koron, natomiast bilet dla jednej osoby kosztował trzysta. Łącznie siedemset dla każdego. Może nie jest to aż tak wielka kwota dla przeciętnego Norwega, jednak na nas robi wrażenie. W dodatku wszystko to dzieje się w chwili, w której właśnie kończyły mi się środki na dalszą drogę. To naprawdę wielki cud!
- Nie potrzebuję aż tak dużo – stwierdza nagle Marcin - Miałem jeszcze pieniądze. Weź coś ode mnie, chociaż sto koron.
- Jesteś pewien? Mogą ci się przydać.
- Mi mogą się przydać, a tobie przydadzą się na pewno. Bierz.
Nie umiem odmówić. Dobrze jest podróżować z kimś takim u boku.
Według moich szacunków, dzięki temu, co dostałem, przez następne dwa lub trzy tygodnie, a zatem aż do samego końca, mogę być spokojny i nie muszę się już więcej martwić o to, co będę jadł i pił.
Bo to wszystko zostało mi dodane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz