Zachodnia Norwegia. Haugesund. Niedziela,
3 sierpnia. Godz. 13:58.
Gdy podjeżdżamy na parking, autokar wypełniony pasażerami już stoi gotowy
do odjazdu. Mamy jeszcze dwie minuty. Wyciągamy w pośpiechu nasze rzeczy z
samochodu i wkładamy je do luku bagażowego.
- Idę kupić wam bilety - oznajmia Hans i wchodzi przed nami do autokaru.
Chwilę później i my wspinamy się po schodkach do góry. Nasz dobrodziej
stoi tu jeszcze i rozmawia z kierowcą, który uśmiecha się przyjaźnie na nasz
widok. Pewnie dowiedział się przed chwilą, kim jesteśmy i co tu robimy. Ja zaś spoglądam
na tego siwiejącego już starszego pana o wielkim sercu, który wziął nas pod swoje
skrzydła i uratował przed deszczem, chłodem i głodem. On także się uśmiecha,
mimo iż nadeszła pora rozstania.
- Żegnajcie chłopaki. Miło było was poznać, naprawdę.
- Ciebie też, Hans. Dziękujemy za wszystko.
Kto by przypuszczał, że ten niepozorny człowiek przewożący cysterną mleko
stanie mi się tak bliski. Podajemy sobie ręce, bo na więcej gestów i słów
brakuje już czasu. Zabieram od niego bilet, a on wręcza mi coś jeszcze, dwa
dwustukoronne banknoty.
- To na dalszą drogę. Przyda ci się.
Jestem tak oszołomiony, że nawet słowa nie potrafię z siebie wydusić, ani
zareagować w jakiś godny sposób. Wyrywa mi się tylko krótkie „dziękuję”, a
potem idę zająć posłusznie swoje miejsce. Co innego Marcin – ten protestuje i
to z tak wielką stanowczością, że niemal pewnym jest, że Hans w końcu ustąpi, a
jednak i on nie daje za wygraną, jednym szybkim ruchem wkłada mu banknoty do
kieszeni i nim Marcinowi udaje się je wyciągnąć, on jest już na zewnątrz
autobusu. Zamykają się drzwi i zapala się silnik. Gdy mój towarzysz siada obok
mnie w fotelu, ruszamy.
Panuje cisza.
Nikt z nas nie wie, co powiedzieć, obaj milczymy jak zaklęci. Nie minęła nawet
doba od chwili, gdy go poznaliśmy, a on już tyle zdążył dla nas zrobić. Jak to
możliwe? Skąd w nim tyle dobroci? Trudno odpowiedzieć na te pytania.
- Niesamowity
jest.
Przeliczamy
podarowane nam pieniądze. Każdy z nas otrzymał po czterysta koron, natomiast
bilet dla jednej osoby kosztował trzysta. Łącznie siedemset dla każdego. Może
nie jest to aż tak wielka kwota dla przeciętnego Norwega, jednak na nas robi
wrażenie. W dodatku wszystko to dzieje się w chwili, w której właśnie kończyły
mi się środki na dalszą drogę. To naprawdę wielki cud!
- Nie potrzebuję
aż tak dużo – stwierdza nagle Marcin - Miałem jeszcze pieniądze. Weź coś ode
mnie, chociaż sto koron.
- Jesteś pewien?
Mogą ci się przydać.
- Mi mogą się
przydać, a tobie przydadzą się na pewno. Bierz.
Nie umiem
odmówić. Dobrze jest podróżować z kimś takim u boku.
Według moich
szacunków, dzięki temu, co dostałem, przez następne dwa lub trzy tygodnie, a
zatem aż do samego końca, mogę być spokojny i nie muszę się już więcej martwić
o to, co będę jadł i pił.
Bo to wszystko
zostało mi dodane.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz