sobota, 3 maja 2014

Dzień 8. Cyrylica

Północna Dania. Frederikshavn. Czwartek, 17 lipca, godz. 10:37.


- Napiszę ci moje imię.
Wyrywa kartkę z firmowego notesu i z wielką starannością kaligrafuje na niej następujące litery: 
C-H-R-I-S-T-I-N-E. 
Potem przysuwa ją w moją stronę, mówiąc:
- A teraz ty napisz mi swoje.
Nie bardzo rozumiem. Przecież doskonale wie, jak się nazywam, po co więc to wszystko? Spoglądam na nią pytającym wzrokiem, w odpowiedzi kiwa mi tylko głową i uśmiecha się w charakterystyczny dla siebie sposób.
R-O-B-E-R-T. 
 Gotowe! Pokazuję szybko swoje dzieło i chwilę potem widzę wyraźne zdziwienie na jej twarzy. W mig pojmuję, o co tak naprawdę chodziło.
- Czy na pewno tak to się pisze w twoim języku?
- Dokładnie tak.
- To wy nie macie tam u siebie tego... no wiesz, tego alfabetu, którego używają Rosjanie?
- Ma pani na myśli cyrylicę? A skąd! Posługujemy się tym samym alfabetem, co wy - Duńczycy.
I oto następuje krępująca cisza. Pani Christine nawet nie stara się ukryć swojego zaskoczenia, za to z wielkim trudem stara się ukryć delikatne rozczarowanie. Przez myśl jej pewnie nie przeszło, że właśnie popełniła niezłą gafę.
Siedzę nieruchomy i niemy. Nie mam nic do powiedzenia. Skoro ludzie w tym kraju mają takie pojęcie o naszym języku, to aż boję się pomyśleć, jakie mają wyobrażenie o Polsce i Polakach: ocet na półkach, kolejki za papierem toaletowym, wieczna zmarzlina, szarość, czołgi na ulicach, ponure twarze. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby takie właśnie ono było.
To trochę wyjaśnia sytuację z kupnem biletu autobusowego sprzed dwóch godzin - przyjechał biedny Słowianin, trzeba go wspomóc. Ech...
I co ja mam teraz właściwie zrobić? Zacząć długą i nudną opowieść o tym, jak to mój kraj rozwinął się przez ostatnie 20 lat, i że na każdej ulicy można się natknąć na bankomaty, supermarkety i bary szybkiej obsługi, że występują u nas także ciepłe pory roku i prócz wódki pija się jeszcze herbatę, wino i soki owocowe?
Chyba jednak nic nie będę mówił, bo pewnie i tak mi nie uwierzy. Trochę jestem zły, że tak nas tu widzą i piszą, zły i bezradny.
Długie milczenie przerywa nagle pani Christine - wstaje od stołu jak gdyby nigdy nic, wrzuca nieszczęsny kawałek papieru do kosza, a potem pyta wszystkich nas obecnych na sklepowym zapleczu:
- Komu zrobić herbatę? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz