Północna Dania. Frederikshavn. Czwartek, 17
lipca, godz. 10:37.
Wyrywa kartkę z
firmowego notesu i z wielką starannością kaligrafuje na niej następujące
litery:
C-H-R-I-S-T-I-N-E.
Potem przysuwa ją
w moją stronę, mówiąc:
- A teraz ty
napisz mi swoje.
Nie bardzo
rozumiem. Przecież doskonale wie, jak się nazywam, po co więc to wszystko?
Spoglądam na nią pytającym wzrokiem, w odpowiedzi kiwa mi tylko głową i
uśmiecha się w charakterystyczny dla siebie sposób.
R-O-B-E-R-T.
Gotowe! Pokazuję
szybko swoje dzieło i chwilę potem widzę wyraźne zdziwienie na jej twarzy. W mig
pojmuję, o co tak naprawdę chodziło.
- Czy na pewno
tak to się pisze w twoim języku?
- Dokładnie tak.
- To wy nie macie
tam u siebie tego... no wiesz, tego alfabetu, którego używają Rosjanie?
- Ma pani na
myśli cyrylicę? A skąd! Posługujemy się tym samym alfabetem, co wy - Duńczycy.
I oto następuje
krępująca cisza. Pani Christine nawet nie stara się ukryć swojego zaskoczenia,
za to z wielkim trudem stara się ukryć delikatne rozczarowanie. Przez myśl jej
pewnie nie przeszło, że właśnie popełniła niezłą gafę.
Siedzę nieruchomy
i niemy. Nie mam nic do powiedzenia. Skoro ludzie w tym kraju mają takie
pojęcie o naszym języku, to aż boję się pomyśleć, jakie mają wyobrażenie o
Polsce i Polakach: ocet na półkach, kolejki za papierem toaletowym, wieczna
zmarzlina, szarość, czołgi na ulicach, ponure twarze. Wcale bym się nie
zdziwił, gdyby takie właśnie ono było.
To trochę
wyjaśnia sytuację z kupnem biletu autobusowego sprzed dwóch godzin - przyjechał
biedny Słowianin, trzeba go wspomóc. Ech...
I co ja mam teraz
właściwie zrobić? Zacząć długą i nudną opowieść o tym, jak to mój kraj rozwinął
się przez ostatnie 20 lat, i że na każdej ulicy można się natknąć na bankomaty,
supermarkety i bary szybkiej obsługi, że występują u nas także ciepłe pory roku
i prócz wódki pija się jeszcze herbatę, wino i soki owocowe?
Chyba jednak nic
nie będę mówił, bo pewnie i tak mi nie uwierzy. Trochę jestem zły, że tak nas
tu widzą i piszą, zły i bezradny.
Długie milczenie przerywa nagle pani Christine - wstaje od stołu jak gdyby nigdy nic,
wrzuca nieszczęsny kawałek papieru do kosza, a potem pyta wszystkich nas
obecnych na sklepowym zapleczu:
- Komu zrobić
herbatę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz