Północna Dania. Frederiksavn. Sobota, 19
lipca, godz. 16:09
„Gdyby przyszedł na wasze zgromadzenie
człowiek przystrojony w złote pierścienie i bogatą szatę i przybył także
człowiek ubogi w zabrudzonej szacie, a wy spojrzycie na bogato odzianego i
powiecie: «Usiądź na zaszczytnym miejscu!», do ubogiego zaś powiecie: «Stań
sobie tam albo usiądź u podnóżka mojego!», to czy nie czynicie różnic między
sobą i nie stajecie się sędziami przewrotnymi?”
Dokładnie w tym momencie siada naprzeciwko
mnie, po drugiej stronie poczekalni. Kiedy wczoraj go zobaczyłem tam w porcie,
przeczuwałem, że to nie będzie nasze ostatnie spotkanie. Dość ciężko osuwa się
na krzesło z plastiku, jakby zmęczony wielogodzinnym marszem. Prócz nas nie ma
tu nikogo. Gdy tylko wyczuwa oparcie pod swoimi plecami i rozpościera się nań
wygodnie, rzuca na mnie kilka badawczych spojrzeń. Wyczuwam to jedynie kątem oka, bo na powrót zatapiam swój wzrok w lekturze...
„Czy Bóg nie wybrał ubogich tego świata na
bogatych w wierze oraz na dziedziców królestwa przyobiecanego tym, którzy Go
miłują? Wy zaś odmówiliście ubogiemu poszanowania (...) Jeżeli kierujecie się
względem na osobę, popełniacie grzech, i Prawo potępi was jako przestępców”.
Hmmm. Patrzę jeszcze przez moment na lekko
pożółkłe stronice udając, że wciąż czytam, a tymczasem zastanawiam się, jakby
do niego zagadnąć, bo to, że za chwilę to zrobię, nie ulega kwestii.
Ma około pięćdziesięciu lat, trudno jednak
rozeznać dokładnie po tej zniszczonej twarzy z kilkudniowym zarostem. Trochę mi
kogoś przypomina, ale nie mogę sobie przypomnieć kogo. Zamykam Biblię i chowam
ją z powrotem do plecaka, a w międzyczasie obserwuję go ukradkiem.
- Still`s raining. Rain not good – odzywam się
po angielsku, a dźwięk moich słów przeszywa powietrze niczym wystrzał z
rewolweru.
Patrzy na mnie wyraźnie zaskoczony. Chyba
niewiele zrozumiał, a jeszcze mniej usłyszał, dlatego zwracam się do niego raz
jeszcze:
- Still`s raining. Rain not good – i pokazuję
palcem w górą na przeszklony dach, w który uderzają co chwila hałaśliwe krople
deszczu.
- Not good, not good - odpowiada patrząc niepewnie w moją stronę.
A jednak zna trochę angielski, gdy pytam, czy
potrafi się posługiwać tym językiem, powtarza znowu „not
good, not good”. Mija dobrych parę
minut, nim mój nowy kompan przypomina sobie wszystkie angielskie wyrażenia i
słowa, których nie używał już od lat. Siadam obok niego, by nie musieć tak
głośno mówić, zwłaszcza że pojawiło się kilku nowych pasażerów w poczekalni.
Trochę czuć od niego alkoholem, ale nie wygląda na pijanego. Ma za to mocno
przekrwione oczy, jakby nie spał całą noc.
- Dokąd się wybierasz? - pyta, spoglądając na
moje bagaże.
- Do Norwegii.
- Ale stąd nie odjeżdżają pociągi do Oslo – odpowiada
wyraźnie rozbawiony.
Mówię mu, że przyszedłem tu, by się ogrzać i schronić przed deszczem, a nie, by kupić bilet na pociąg. Bardzo go ciekawi, gdzie w takim razie spędziłem kilka ostatnich nocy, a kiedy słucha moich opowieści, coś mu nagle przychodzi do głowy i zwraca się do mnie tymi słowami:
- A więc ty też jesteś bezdomny.
KONIEC HISTORII?
OdpowiedzUsuńNie spodziewałem się takiego zakończenia... Smutna, ale zarazem ciekawa ta historia, daje do myślenia i skłania do refleksji...
OdpowiedzUsuń