Północna Dania. Kvissel k. Frederikshavn.
Czwartek, 17 lipca, godz. 8:17.
Aż chce się żyć!
Droga, którą właśnie przemierzam, prowadzi mnie pod wspaniałym baldachimem
rozłożystych koron drzew, przez które przedzierają się pojedynczymi strużkami
promienie porannego słońca. Wszystko wokół lśni i skrzy się w sposób niezwykły,
na gałęziach schowane gdzieś pomiędzy zielonym listowiem ptaki zanoszą ku mnie
swoje słodkie trele. W oddali pierwsze domostwa z czerwonej cegły porozrzucane
niedbale pośród owocujących pól, w powietrzu zaś miesza się zapach wilgotnej
gleby z wonią ściółki pobliskiego lasu.
I jak tu nie
wielbić tych stron?! I jak nie budzić się wczesnym rankiem, by jak najdłużej
pełną piersią oddychać jego cudownym urokiem? Idąc modlę się cicho, a twarz okraszam szczerym uśmiechem, bo nie sposób zachować
powagi pośród tak pięknych okoliczności przyrody. I jeszcze nucę coś od czasu
do czasu, nie chcąc być gorszym od słowików i kosów.
Z wolna miejsce
lasu po prawej i pól uprawnych po lewej stronie zajmują budynki mieszkalne,
domy pełne uroku, niezwykle zadbane, wręcz nieskazitelne, wokół nich idealnie
przystrzyżona trawa, czy też może dywan z zieleni. Gdzieniegdzie śnieżnobiałe
drewniane, bardzo niskie płoty, zdające się służyć raczej za jeden z elementów
dekoracyjnych, aniżeli po to, by cokolwiek grodzić. Czy tak właśnie wygląda
arkadia? Czy tak wygląda raj? Nawet psy są spokojne, nie słychać ich
szczekania, przyglądają mi się tylko bez szczególnego zainteresowania.
Nie mam mapy tych terenów, wiem tylko, że jest
to Kvissel, a ja, by dostać się z powrotem do Frederikshavn, muszę ponownie
przejść przez Ravnshøj, gdzie dziś nocowałem i tamtędy główną drogą do miasta,
razem około 10 kilometrów marszu. Nie jest to spory dystans, jednak okulbaczony
plecakami nie dojdę tam zapewne prędzej niż za 2 godziny. Czasu mam bardzo
dużo, pogoda jest również wyśmienita na taki marsz, dlatego gnam do przodu
podśpiewując pod nosem.
Po drugiej
stronie ulicy dostrzegam przystanek. A może pojechać autobusem? Tylko bilet
pewnie drogi. Zresztą teraz wszystko jest dla mnie zbyt drogie, pozostało mi
jeszcze jakieś 30 koron, nic więcej nie mam. Ale warto spróbować, może nie
będzie tak źle, może mają jakieś ulgi. Przechodzę na drugą stronę. Na
przystanku stoją dwie kobiety – jedna jest staruszką, ma ponad siedemdziesiąt
lat, a druga to kobieta po pięćdziesiątce, korpulentna, z jasnymi włosami do
ramion. Podchodzę i pytam po angielsku o autobus, o której odjeżdża
- Za chwilę tu
będzie. My też nim jedziemy do miasta – odpowiada mi z uśmiechem młodsza
kobieta. Staruszka jak się zdaje, nie rozumie ani słowa po angielsku.
- A... Ile
kosztuje bilet...? - pytam niepewnie.
- 8 koron.
Kiwam głową na
znak, że zrozumiałem. Patrzę przez chwilę na jej serdeczny bardzo szeroki
uśmiech, niemal nienaturalny, niemal surrealistyczny, nigdy jeszcze nie
widziałem takiego uśmiechu. Niepokoi mnie.
- Chyba jednak
przejdę się pieszo. To raptem parę kilometrów – odpowiadam po chwili milczenia.
Przychodzi mi na myśl, ile mógłbym kupić bardziej potrzebnych mi rzeczy za te 8
koron, a marsz to tylko marsz, nic mi przecież nie będzie.
- Dziękuję
uprzejmie – dodaję na odchodne.
I gdy już mam
odwrócić się i iść, tamta kobieta patrzy na mnie i uśmiechając się znowu w swój
tajemny sposób oznajmia:
- Zapłacę ci za
ten bilet. Jedź z nami, proszę.
Mija kilka chwil,
w których próbuję się wymigać od tej niespodziewanej propozycji, po których
zgadzam się w końcu, przyjmując ją z nieukrywaną ulgą. Tych kilka minut
pozostałych do przyjazdu autobusu wypełniam opowieściami o tym, jak się tu
znalazłem i kim jestem. Staruszka słucha, nie rozumie jednak ani słowa, tamta
tłumaczy jej z angielskiego co poniektóre zdania. Nadjeżdża autobus. Wsiadamy.
Kierowca, starszy
pan, nieco zdziwiony moim widokiem, zna bowiem wszystkim pasażerów na tej
trasie i bardzo rzadko trafia się ktoś nowy. Siadamy na samym przedzie, stąd
będzie najlepszy widok na drogę. Tak sobie myślę, że już się trochę znamy, więc
może dobrze by było się przedstawić.
- Mam na imię
Robert.
- A ja nazywam
się Christine. Bardzo miło cię poznać.
I znów się uśmiecha
w ten swój dziwny, surrealistyczny sposób.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz