Jest tak zimno,
że ani na chwilę nie mogę przystanąć w miejscu, chodzę tam i z powrotem,
podskakuję w miejscu, chucham w zmarznięte dłonie, pocieram uda, ale na
niewiele się to zdaje, bo nawet zęby zaczynają mi szczękać.
Paskudna pogoda,
jeszcze godzina takiego stania, a przeziębienie mam pewne jak w banku. A razem
z nim powrót do domu lub w najlepszym wypadku kilkudniowe męczarnie z
gorączką i katarem. Ale co robić?
Wielki parking
dla ciężarówek przy ruchliwej autostradzie, trzy lub cztery kilometry od
czeskiej granicy, pośrodku niewielki budynek, a w nim toalety dla
zatrzymujących się tu kierowców, bardzo czyste i dobrze wyposażone, zaś przy
drzwiach z napisem „WC Herren” młody chłopak w kurtce, rękawiczkach i czapce na
głowie, dziwnie podskakujący i tuptający w pobliżu dwóch plecaków podróżnych
opartych o ścianę z czerwonego klinkieru. Tak wyglądam w oczach tych, którzy
zatrzymują się tu, by rozprostować kości, zjeść coś lub się załatwić.
Najgorsze jest
jednak to, że właśnie mało kto chce się
tu zatrzymać. Niedzielne popołudnie to chyba jednak nie jest najlepsza pora do
łapania okazji.
Lecz nagle krew
pulsuje we mnie coraz szybciej i na moment robi się ciepło, bo oto na parkingu
zjawia się policyjny radiowóz.
Zatrzymuje się bardzo blisko mnie, nie więcej niż 10 metrów. Stoi
nieruchomo minutę lub dwie, aż otwierają się drzwi, z których wysiada dwóch
funkcjonariuszy. Idą prosto na mnie. Cholera, jak to jest, że człowiek nie ma
nic do ukrycia, a mimo to się czegoś boi?
- Guten Tag.
Proszę ich, by
mówili po angielsku, bo mój niemiecki nie jest najlepszy. Przyglądają mi się
uważnie. Oboje w nienagannie czystych i wyprasowanych mundurach, on nieco
wyższy, o przenikliwym, wręcz przeszywającym wzroku, idealnie ogolony, ona
piękna, z włosami w kolorze blond, w obcisłej spódnicy i spojrzeniu detektywa –
pełnym kalkulacji i nieufności. Naprawdę mam stracha.
Pytają, co tu
robię, właściwie pyta on, ona w tym czasie sprawdza z pomocą radia mój dowód
osobisty. Mówię prawdę, bo i po co mam kłamać, ale nie robi to na nim większego
wrażenia, nawet uśmiechu nie zdołało wywołać na jego kamiennym obliczu, na co
po cichu liczyłem.
- Now all the
things from your backpack – raus!
Nie wiem, czy to
„raus” na końcu zamiast „out” powiedział specjalnie, czy też tylko mu się wymsknęło, to nieważne, bo i tak przeszywa mnie nagle lodowaty dreszcz. I choć
wiem, że nie znajdą w moich bagażach nic prócz ubrań, zapasowych butów,
odrobiny jedzenia, map i latarki, to przez ułamek sekundy mnie samego dopada
wątpliwość, czy aby na pewno nie mam tam pochowanych żadnych narkotyków czy
środków pirotechnicznych. Naoglądałem się chyba za dużo filmów wojennych i
teraz każdy rozkaz w języku niemieckim kojarzy mi się z otyłym gestapowcem w
czarnym płaszczu.
Wyciągam
wszystkie swoje rzeczy na chodnik, przyglądają im się dokładnie, lustrują każdy
szczegół, ale po chwili każą włożyć je z powrotem do środka i w końcu dają mi
święty spokój.
Ciekawe, co ich
tak zniechęciło – dwudniowe kanapki z szynką czy może widok moich bokserek?
Policja przeszukująca autostopowicza? Aż mi się w to wierzyć nie chce. Swoją drogą parking dla ciężarówek to nie jest najlepsze miejsce na łapanie stopa - kierowcy bardzo często zatrzymują się tam na wiele godzin, do tego takie miejsca często są strzeżone i zabronione jest tam przebywanie osobom postronnym - stąd najprawdopodobniej zainteresowanie policji. Dużo bardziej polecam stacje benzynowe, bo o ile mniej tam pojazdów, to rotacja jest dużo większa.
OdpowiedzUsuńJeśli kierowca wysadza w takim miejscu, nie za bardzo jest wtedy w czym wybierać. To miejsce nie było strzeżone, po prostu wyglądałem jak włóczęga.
Usuń