Południowa Dania. Skanderborg. Środa, 16
lipca, godz. 13:20
Ponad pół godziny
zajmuje mi ponowne zebranie się w sobie i pójście na stację. Bardzo nie lubię
zaczepiać ludzi i wypytywać ich, dokąd jadą, a potem wpraszać się na siłę do
ich samochodów i gdy tylko mogę, staram się unikać podobnych sytuacji. Jednak
teraz nie mam innego wyjścia, muszę działać, by się stąd w końcu wydostać. Do
plecaka przyczepiam kartkę z napisem AALBORG, gdyby udało mi się tam dostać,
byłoby naprawdę nieźle. Tylko kogo
zapytać? Tego pana, a może tamtych staruszków…? Boże, jak ja tego nie znoszę!
Nagle słyszę, że
ktoś mnie woła. Odwracam się. Kobieta i mężczyzna w średnim wieku wskazują
palcem na kartkę na moim plecaku i coś mówią, ale ja nic nie rozumiem.
- I`m not Danish.
Please in english.
- Możemy cię
zabrać, jedziemy w tamtą stronę.
To jakiś cud!
Kiedy pomagają mi załadować moje rzeczy do bagażnika, okazuje się, że wcale nie
jadą do Aalborga, ale nawet dalej, bo aż do samego Frederikshavn, dokładnie
tam, gdzie chciałem się dostać. W dodatku świetnie mówią po angielsku,
zapowiada się więc ciekawa przejażdżka. Lepiej trafić nie mogłem.
I rzeczywiście, jedzie
się znakomicie, gdy bariera językowa nie przeszkadza w rozmowie. Dużo dyskutujemy
o kulturze, zwłaszcza o polskiej kinematografii, która jest bardzo dobrze znana
moim rozmówcom. Wajda, Kieślowski, Polański – przyjemnie jest spotkać kogoś
spoza kraju, który oglądał ich filmy. Opowiadam im też wiele o Polsce, o swoich
spostrzeżeniach i o tym, jak niesprawiedliwie jesteśmy postrzegani na świecie.
Wspaniale się z nimi rozmawia, są bardzo oczytani i otwarci, wsłuchują się
uważnie we wszystko, co mówię.
Od czasu do czasu
spoglądam za okno. Cudowne są te duńskie krajobrazy. Zupełnie płaski lub
delikatnie pofałdowany teren pokryty, jak okiem sięgnąć, polami uprawnymi,
poprzecinany gdzieniegdzie niewielkimi leśnymi zagajnikami. Jedynie elektrownie wiatrowe, nieomal wszechobecne, psują wrażenie arkadii i odbierają
tej ziemi wiele z jej malowniczości. Ale i tak jest tu pięknie. Mam wiele
szczęścia, że mogę to oglądać.
Zbliżamy się
powoli do celu. Mijamy przedmieścia miasta, skąd widać jak na dłoni portowe
dźwigi wystające ponad horyzont. Już nie mogę się doczekać, aż się tam znajdę.
Z drugiej jednak strony trochę szkoda, że już trzeba się rozstawać, bo miałem
im jeszcze tyle do powiedzenia.
- Stąd odpływają
promy do Szwecji i do Norwegii. Myślę, że szybko kogoś złapiesz, kto będzie się
chciał przeprawić na drugi brzeg, tutaj zawsze jest spory ruch. Powodzenia.
A gdy wyciągam
swój plecak z bagażnika, dodają jeszcze:
- Masz świetny
angielski, wiesz? Zaskakująco dobry, jak na Polaka.
- Wasz jest dużo
lepszy od mojego - odpowiadam, lekko zawstydzony ich komplementem.
- Lepszy? Chyba nic w tym dziwnego, skoro
jesteśmy Brytyjczykami - uśmiechają się i z tym uśmiechem odjeżdżają,
pozostawiając mnie na chodniku.
Brytyjczykami? A
to ci niespodzianka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz