czwartek, 24 kwietnia 2014

Dzień 7. Dobry angielski

Południowa Dania. Skanderborg. Środa, 16 lipca, godz. 13:20

Ponad pół godziny zajmuje mi ponowne zebranie się w sobie i pójście na stację. Bardzo nie lubię zaczepiać ludzi i wypytywać ich, dokąd jadą, a potem wpraszać się na siłę do ich samochodów i gdy tylko mogę, staram się unikać podobnych sytuacji. Jednak teraz nie mam innego wyjścia, muszę działać, by się stąd w końcu wydostać. Do plecaka przyczepiam kartkę z napisem AALBORG, gdyby udało mi się tam dostać, byłoby naprawdę nieźle.  Tylko kogo zapytać? Tego pana, a może tamtych staruszków…? Boże, jak ja tego nie znoszę!
Nagle słyszę, że ktoś mnie woła. Odwracam się. Kobieta i mężczyzna w średnim wieku wskazują palcem na kartkę na moim plecaku i coś mówią, ale ja nic nie rozumiem.
- I`m not Danish. Please in english.
- Możemy cię zabrać, jedziemy w tamtą stronę.
To jakiś cud! Kiedy pomagają mi załadować moje rzeczy do bagażnika, okazuje się, że wcale nie jadą do Aalborga, ale nawet dalej, bo aż do samego Frederikshavn, dokładnie tam, gdzie chciałem się dostać. W dodatku świetnie mówią po angielsku, zapowiada się więc ciekawa przejażdżka. Lepiej trafić nie mogłem.
I rzeczywiście, jedzie się znakomicie, gdy bariera językowa nie przeszkadza w rozmowie. Dużo dyskutujemy o kulturze, zwłaszcza o polskiej kinematografii, która jest bardzo dobrze znana moim rozmówcom. Wajda, Kieślowski, Polański – przyjemnie jest spotkać kogoś spoza kraju, który oglądał ich filmy. Opowiadam im też wiele o Polsce, o swoich spostrzeżeniach i o tym, jak niesprawiedliwie jesteśmy postrzegani na świecie. Wspaniale się z nimi rozmawia, są bardzo oczytani i otwarci, wsłuchują się uważnie we wszystko, co mówię.
Od czasu do czasu spoglądam za okno. Cudowne są te duńskie krajobrazy. Zupełnie płaski lub delikatnie pofałdowany teren pokryty, jak okiem sięgnąć, polami uprawnymi, poprzecinany gdzieniegdzie niewielkimi leśnymi zagajnikami. Jedynie elektrownie wiatrowe, nieomal wszechobecne, psują wrażenie arkadii i odbierają tej ziemi wiele z jej malowniczości. Ale i tak jest tu pięknie. Mam wiele szczęścia, że mogę to oglądać.
Zbliżamy się powoli do celu. Mijamy przedmieścia miasta, skąd widać jak na dłoni portowe dźwigi wystające ponad horyzont. Już nie mogę się doczekać, aż się tam znajdę. Z drugiej jednak strony trochę szkoda, że już trzeba się rozstawać, bo miałem im jeszcze tyle do powiedzenia.
- Stąd odpływają promy do Szwecji i do Norwegii. Myślę, że szybko kogoś złapiesz, kto będzie się chciał przeprawić na drugi brzeg, tutaj zawsze jest spory ruch. Powodzenia.
A gdy wyciągam swój plecak z bagażnika, dodają jeszcze:
- Masz świetny angielski, wiesz? Zaskakująco dobry, jak na Polaka.
- Wasz jest dużo lepszy od mojego - odpowiadam, lekko zawstydzony ich komplementem.
-  Lepszy? Chyba nic w tym dziwnego, skoro jesteśmy Brytyjczykami - uśmiechają się i z tym uśmiechem odjeżdżają, pozostawiając mnie na chodniku.
Brytyjczykami? A to ci niespodzianka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz