piątek, 11 kwietnia 2014

Dzień 4. Nocny kurs

Wschodnie Niemcy, Börnersdorf. Niedziela, 13 lipca, godz. 19:04.

Polacy? Nie, to niemożliwe! Podchodzę bliżej. Polskie rejestracje, w dodatku jedna z nich jest mi szczególnie bliska – SPS, a zatem sąsiadująca z moimi Tychami Pszczyna. Czy to możliwe, że szwendając się tu przez kilka ostatnich godzin, mogłem przeoczyć te dwie ciężarówki? Ale ze mnie dureń! One przez cały ten czas, w którym marzłem do szpiku kości, stały tu sobie w najlepsze.

- Dzień dobry! Daleko panowie lecą?
- A tyś skąd się tu nagle wziął?
Otwierają mi drzwi i zapraszają do środka.
- Może byś się kawy z nami napił, co? Zimno jak diabli.
Opowiadam im w skrócie o tym, jak się tu znalazłem i dokąd chciałbym się dostać. Trzeba przyznać, że robi to na nich wrażenie, co więcej – postanawiają mi pomóc, bo tak się składa, że jeden z nich jedzie w moim kierunku co najmniej 300 kilometrów.
- Tylko że musiałbyś poczekać do 22:00, teraz jest zakaz.
- Bez obaw, nigdzie mi się nie spieszy.
Jedzie przez Belgię i Holandię aż do Liverpoolu. Będzie to nocny kurs, dzięki temu problem z znalezieniem ciepłego noclegu odpada. Mam sporo szczęścia. Następne godziny spędzamy na męskich rozmowach o wszystkim i o niczym.
Wyjazd punktualnie o 22:00. Okazuje się, że prócz samego tylko towarzyszenia mojemu dobroczyńcy w trakcie jazdy, czeka mnie jeszcze jedno, bardziej odpowiedzialne zadanie – będę nawigatorem, ponieważ urządzenie przyczepione do przedniej szyby, które powinno się tym zajmować, uległo drobnej awarii.
- Zawsze byłem zdania, że starej, poczciwej mapy nic nie jest w stanie zastąpić. Wyciągam ze schowka bardzo dokładny atlas drogowy i śledzą uważnie wszystkie zjazdy, które mijamy. Niestety lampa w kabinie też się zepsuła, muszę sobie świecić latarką w telefonie.
Niemcy są piękne – nie wiem co prawda, jak prezentują się za dnia, ale nawet teraz, w tych ciemnościach, robią na mnie wrażenie – zwłaszcza te wspaniale podświetlone zamki i klasztory na wzgórzach, których jest tutaj tak wiele. Mijamy Drezno i kierujemy się na Chemnitz.
- Przez Lipsk byłoby trochę krócej, ale ja zawsze tędy jeżdżę, szybciej jest.
Przez cały czas słuchamy radia. Aż dziw bierze, że nawet tutaj, sto kilometrów od granicy, odbiera czeskie stacje. Od niemal godziny trwa audycja poświęcona twórczości Heleny Vondrackovej. Niektóre z tych piosenek są naprawdę piękne.
Po przejechaniu Chemnitz zjeżdżamy na parking, by zrobić pauzę. Całe szczęście, że się zatrzymaliśmy, bo już ledwo mogłem wytrzymać z powodu pełnego pęcherza. Szukam jakiegoś ustronnego miejsca, kawałek za parkingiem zauważam niewielki zagajnik i to tam postanawiam pójść. Mój kierowca ma podobny problem do mojego, jednak on nie zadaje sobie tyle trudu – idąc słyszę, jak sika pod swoją naczepę.
To już się wyjaśniło, skąd ten straszny smród. Ledwo da się tu oddychać. I te wszystkie paskudne plamy na asfalcie, jedna obok drugiej. Tam dalej jest toaleta, pewnie nawet bezpłatna, tutaj obok te drzewa, a oni to robią, nie wiedzieć czemu, właśnie na parking, pod swoją ciężarówkę. Gdy wracam do kabiny, nie wspominam o tym nic mojemu kierowcy.
Robimy jeszcze kawę i wyjeżdżamy. Mijamy Jenę, Erfurt i Eisenach, kolejna pauza i skręcamy na północ. Czasem muszę wyciągnąć atlas i coś w nim sprawdzić, jakiś zjazd najczęściej lub zakręt. Niewiele z sobą rozmawiamy, przyjemnie się milczy, słuchając radia, pijąc kawę i przygryzając polską czekoladę. Tak mija ta nieprzespana noc.
Gdy zbliżamy się do Kassel, zaczyna świtać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz