poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Dzień 6. Urodziny

Południowa Dania, Aabenraa. Wtorek, 15 lipca, godz. 21:06

Droga E-45, parking dla ciężarówek przy stacji benzynowej, tuż za 71 zjazdem. Zapisuję w dzienniku podróży:
„Naczepa tira. Pod plandeką naczepy kilkanaście sprasowanych warstw aluminium, jedna na drugiej. Na ostatniej warstwie ryza grubego szarego papieru. Na szarym papierze karimata. Na karimacie ja. Solenizant. Jest cudownie. To jedna z najpiękniejszych chwil w tej podróży jak do tej pory. Na zewnątrz jest jeszcze dość jasno - słońce zachodzi dopiero po 22:00, w środku jednak, tu, gdzie teraz jestem, panuje taki mrok, że piszę to wszystko obydwoma rękami – prawa pisze, lewa przytrzymuje telefon z latarką. Nie mam wiele czasu, bo o 3:30 pobudka, a trzeba się jeszcze wyspać.

Piję piwko podarowane mi przez kierowcę na urodziny. Jednak żal trochę, że trzeba tak samemu świętować, bez przyjaciół, z dala od kraju.
Jutro znów wyruszam. Jak Pan Bóg da, to uda się dotrzeć do Norwegii.
I znów sms z życzeniami. Nie jest ich wiele, ledwie kilka, ale każdy cieszy niezmiernie i wiele dla mnie znaczy, zwłaszcza tu, tak daleko od kraju.
To wszystko jest takie dziwne. Jakoś nie dostrzegam celu tej podróży. Widzę tylko samą podróż. Przestałem myśleć o jej początku i końcu. Przestałem myśleć o tym, co działo się przed wyjazdem i o tym, co będzie się działo, gdy wrócę do domu (jakiego domu?). Liczy się tylko to, co jest dziś. Po raz pierwszy w życiu, tu i teraz, poczułem niemal dosłowny sens motta: „Carpe diem”.
Otworzę jeszcze Pismo Święte i już się kładę spać. Czuję się doskonale.
To z pewnością najdziwniejsze urodziny w moim życiu. Ale na pewno nie najsmutniejsze”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz