Zachodnia Polska. Kostomłoty. Czwartek, 10
lipca, godz. 11:47
Zsuwam się w dół
po metalowych stopniach, biorę mały plecak i zrzucam go na ziemię, ten większy
chwytam oburącz i zeskakuję z nim na asfaltowe pobocze.
- Szerokiej
drogi. Dziękuję! - wołam jeszcze i zamykam z hukiem drzwi.
Ciężarówka
odjeżdża w stronę Legnicy, wydobywając z siebie gęstą chmurę spalin, a ja
przeskakuje przez barierkę. Na zielonej murawie po drugiej jej stronie
rozkładam pospiesznie mapę i w akompaniamencie mknących po autostradzie
pojazdów zaczynam ją uważnie studiować.
- To musi być ten
zjazd. Nie mogłem się pomylić. To musi być to.
Problem polega na
tym, że ktoś źle to wszystko oznakował. Nikomu nie przyszło do głowy, by w tym
miejscy ustawić tablicę z napisem „Jelenia Góra” lub chociażby „Strzegom”,
natomiast tej samej osobie nie wiedzieć czemu wpadła do głowy myśl, by napisać
na niej „Kostomłoty”. To jakaś niewielka mieścina, żeby nie powiedzieć wieś. A
oni tak właśnie oznaczają zjazd z autostrady.
Idę wzdłuż
barierki aż dochodzę do wiaduktu, a stamtąd już dalej poboczem drogi, aż do pobliskiej
stacji benzynowej. Zupełnie niepotrzebnie tracę ponad pół godziny. Kilku
kierowców może i by chciało mnie podwieźć, niestety żaden nie jedzie w moją
stronę. Ale nie jest źle, mam jeszcze sporo czasu, byleby tylko nie spóźnić się
na obiad.
Tutaj nie mam już
czego szukać, trzeba samemu coś
przedsięwziąć.
I znów marsz
poboczem, tym razem kilkukilometrowy. Taka wędrówka nie jest do końca bezpieczna
– nadjeżdżające z naprzeciwka z dużą prędkością pojazdy mijają mnie niemal o
centymetry, a gdy zbliża się jakaś ciężarówka, schodzę na moment z jezdni z
obawy przed jej podmuchem. Lepiej nie ryzykować.
SMS od Zuzi:
„Gdzie jesteś? Kiedy będziesz?”. Sam chciałbym to wiedzieć.
- Cześć Zuziu!
Powoli dojeżdżam, ale coś nie mam szczęścia, więcej idę niż jadę. Dlatego mogę
się trochę spóźnić – niemal krzyczę do telefonu, bo przez ten hałas sam niemal
nie słyszę tego, co mówię.
Mijam Osiek i w
końcu przystaję zmęczony na wąskim skrawku ziemi, pomiędzy rowem a jezdnią, nie
licząc za bardzo na to, że ktoś się tu zatrzyma. Mija kilka minut. Jeszcze
chwila i stąd idę. Nie lubię tak bezczynnie tkwić w jednym miejscu. Nagle zza
zakrętu wyjeżdża samochód i zatrzymuje się obok mnie.
- Dokąd? - pyta
mnie jeden z dwójki młodych chłopaków, trochę starszych ode mnie.
- Przed siebie!
Wsiadam do tyłu i
jedziemy. Pojazd jest mocno sfatygowany, nawet trochę trzeszczy, ale mi się
zdaje, że siedzę w limuzynie po tym długim marszu.
Mówię im, że
chciałbym na Strzegom, dalej na Bolków i do Jeleniej Góry. A potem Norwegia.
- Zwariowałeś!
Opowiadam w
skrócie o swoim planie, który zawiera tak wiele niejasności i znaków zapytania,
że raz po raz wybuchają głośnym śmiechem, gdy nie umiem im odpowiedzieć na
najprostsze pytania. Zresztą ja sam śmieję się razem z nimi.
- Do Norwegii
przez Bolków… Kto by pomyślał?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz