środa, 6 kwietnia 2016

Dzień 30. Koło podbiegunowe

Środkowa Norwegia. Levanger. Sobota, 9 sierpnia, godz. 13:40.

- Jesteśmy na miejscu. Ja tu zaraz będę skręcał, więc zostawię cię na parkingu, na którym często zatrzymują się ciężarówki, może akurat jakaś będzie wyjeżdżać.
Okazuje się po chwili, że to nie tyle parking, co baza spedycyjna, no i chyba mam szczęście, bo kiedy do niej podjeżdżamy, stoi tam jeden tir, którego kierowca dopiero co zagrzewa silnik, jakby szykował się do drogi.
- Zapytam go, może jedzie w moją stronę. Dziękuję za podwózkę.
I wysiadam, a potem wyciągam szybko swoje bagaże z tylnego siedzenia.
- Masz tu jeszcze coś na drogę. Kup sobie za to porządny obiad.
Wręcza mi 100 koron i odjeżdża. Wszystko dzieje się w takim tempie, że nawet nie mam czasu, by zaprotestować. Wydobywam z siebie tylko krótkie słowa podziękowania i chowam pieniądze do portfela. Na pewno się przydadzą.

Nie ma chwili do stracenia, trzeba się spieszyć, bo za chwilę nie będzie jak się stąd wydostać. Podbiegam do kabiny, a kiedy kierowca uchyla mi szybę, pytam go, czy nie jedzie na północ, a jeśli tak, to czy nie mógłbym się z nim zabrać.
- Wsiadaj – odpowiada na wpół obojętnie.
I gdy tylko po wdrapaniu się na górę zamykam za sobą drzwi, ruszamy. Coś mi mówi, że zapowiada się długa przejażdżka, jednak na wszelki wypadek, wolę się upewnić:
- Mi by zależało, by dostać się aż do Mo i Rany. Jedzie pan aż tak daleko?
Przytakuje tylko głową. Aż podskakuję na siedzeniu z wrażenia. To jakieś 400 kilometrów, szmat drogi, jestem uratowany! Dzięki Ci Panie Boże!
Mój towarzysz nie jest zbyt rozmowny, myślę jednak, że winna jest temu jego słaba znajomość angielskiego. Pewnie nie jest Norwegiem.
- Jestem Finem. Dla Norwegów tylko pracuję – odpowiada nagle, jakby czytał w moich myślach.
Ja opowiadam mu trochę o sobie i o swojej podróży, nie wiem, ile z tego rozumie, staram się mówić wolno i wyraźnie, ale odnoszę wrażenie, jakby tylko udawał, że mnie słucha. Mijamy w tym czasie coraz bardziej monumentalne krajobrazy, coraz bardziej dzikie i niedostępne – wypiętrzające się na horyzoncie strzeliste górskie szczyty, strome morskie przepaście, zmieniająca się roślinność, a wszystko to zapiera dech w piersiach. On tylko uśmiecha się pod nosem, widząc mój zachwytu, a gdy widzi, jak co chwila przykładam do szyby swój telefon komórkowy, by nim zrobić zdjęcie, wybucha głośnym śmiechem. Problem pojawia się wówczas, gdy odkrywam, że moja pamięć jest już pełna i aby sfotografować cokolwiek nowego, muszę coś wykasować z poprzednich zdjęć.
- Delete, delete… – powtarza w kółko kierowca, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
Na poboczu dostrzegamy dwóch młodych chłopaków, autostopowiczów. Są tacy zmęczeni i zniechęceni. Współczuję im, łapać w takim odludziu przy niewielkim ruchu, w dodatku zbliża się zmierzch i robi się coraz chłodniej. Dopiero teraz uświadamiam sobie, ile miałem szczęścia, że udało mi się pokonać tak długi dystans w jednej ciężarówce. Kiedy zwierzam się z tego mojemu towarzyszowi, wychodzi na jaw rzecz nieprawdopodobna:
- Do Narviku? Też będę przez niego przejeżdżał.
Nie mogę uwierzyć. To łącznie grubo ponad 800 kilometrów. W ciągu jednej doby. Na takim pustkowiu. Niebywałe! Nawet o tym nie marzyłem!
Kolejne godziny jazdy mijają bardziej ospale. Krajobrazy wciąż fascynują, jednak oko zdążyło już przywyknąć do tych wszystkich wspaniałości. Ucinam sobie nawet drzemkę. Gdy mijamy koło podbiegunowe, oznaczone zresztą specjalnym znakiem, aby nikt nie miał żadnych wątpliwości, że to właśnie ono, w radiu od kilkudziesięciu minut grają tylko piosenki Beatlesów, które tak uwielbiam. Lepiej być nie mogło.
Jest pewne, że dziś do Narviku nie dotrzemy, dopiero jutro, ponieważ promy z przystani, do której się teraz zbliżamy, o tak późnej godzinie już nie kursują, dlatego będziemy musieli poczekać do rana na pobliskim parkingu. Kierowca chce mi zaproponować swoje łóżko do spania, na górze, ale odmawiam, wolę, by to on się wyspał, mi w zupełności wystarczy fotel, na którym siedzę już od kilku ładnych godzin i do którego zdążyłem się przyzwyczaić. Pobudka o 5:30, tak nastawiamy zegarki.

Już tylko kilka godzin dzieli mnie od celu mojej podróży.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz