Środkowa
Norwegia. Levanger. Sobota, 9 sierpnia, godz. 13:40.
- Jesteśmy na miejscu. Ja
tu zaraz będę skręcał, więc zostawię cię na parkingu, na
którym często zatrzymują się ciężarówki, może akurat jakaś
będzie wyjeżdżać.
Okazuje się po chwili, że
to nie tyle parking, co baza spedycyjna, no i chyba mam szczęście,
bo kiedy do niej podjeżdżamy, stoi tam jeden tir, którego kierowca
dopiero co zagrzewa silnik, jakby szykował się do drogi.
- Zapytam go, może jedzie w
moją stronę. Dziękuję za podwózkę.
I wysiadam, a potem wyciągam
szybko swoje bagaże z tylnego siedzenia.
- Masz tu jeszcze coś na
drogę. Kup sobie za to porządny obiad.
Wręcza mi 100 koron i
odjeżdża. Wszystko dzieje się w takim tempie, że nawet nie mam
czasu, by zaprotestować. Wydobywam z siebie tylko krótkie słowa
podziękowania i chowam pieniądze do portfela. Na pewno się
przydadzą.
Nie ma chwili do stracenia,
trzeba się spieszyć, bo za chwilę nie będzie jak się stąd
wydostać. Podbiegam do kabiny, a kiedy kierowca uchyla mi szybę,
pytam go, czy nie jedzie na północ, a jeśli tak, to czy nie
mógłbym się z nim zabrać.
- Wsiadaj – odpowiada na
wpół obojętnie.
I gdy tylko po wdrapaniu się
na górę zamykam za sobą drzwi, ruszamy. Coś mi mówi, że
zapowiada się długa przejażdżka, jednak na wszelki wypadek, wolę
się upewnić:
- Mi by zależało, by
dostać się aż do Mo i Rany. Jedzie pan aż tak daleko?
Przytakuje tylko głową. Aż
podskakuję na siedzeniu z wrażenia. To jakieś 400 kilometrów,
szmat drogi, jestem uratowany! Dzięki Ci Panie Boże!
Mój towarzysz nie jest zbyt
rozmowny, myślę jednak, że winna jest temu jego słaba znajomość
angielskiego. Pewnie nie jest Norwegiem.
- Jestem Finem. Dla Norwegów
tylko pracuję – odpowiada nagle, jakby czytał w moich myślach.
Ja opowiadam mu trochę o
sobie i o swojej podróży, nie wiem, ile z tego rozumie, staram się
mówić wolno i wyraźnie, ale odnoszę wrażenie, jakby tylko
udawał, że mnie słucha. Mijamy w tym czasie coraz bardziej
monumentalne krajobrazy, coraz bardziej dzikie i niedostępne –
wypiętrzające się na horyzoncie strzeliste górskie szczyty,
strome morskie przepaście, zmieniająca się roślinność, a
wszystko to zapiera dech w piersiach. On tylko uśmiecha się pod
nosem, widząc mój zachwytu, a gdy widzi, jak co chwila przykładam
do szyby swój telefon komórkowy, by nim zrobić zdjęcie, wybucha
głośnym śmiechem. Problem pojawia się wówczas, gdy odkrywam, że
moja pamięć jest już pełna i aby sfotografować cokolwiek nowego,
muszę coś wykasować z poprzednich zdjęć.
- Delete, delete… –
powtarza w kółko kierowca, wyraźnie rozbawiony całą sytuacją.
Na poboczu dostrzegamy dwóch
młodych chłopaków, autostopowiczów. Są tacy zmęczeni i
zniechęceni. Współczuję im, łapać w takim odludziu przy
niewielkim ruchu, w dodatku zbliża się zmierzch i robi się coraz
chłodniej. Dopiero teraz uświadamiam sobie, ile miałem szczęścia,
że udało mi się pokonać tak długi dystans w jednej ciężarówce.
Kiedy zwierzam się z tego mojemu towarzyszowi, wychodzi na jaw rzecz
nieprawdopodobna:
- Do Narviku? Też będę
przez niego przejeżdżał.
Nie mogę uwierzyć. To
łącznie grubo ponad 800 kilometrów. W ciągu jednej doby. Na takim
pustkowiu. Niebywałe! Nawet o tym nie marzyłem!
Kolejne godziny jazdy mijają
bardziej ospale. Krajobrazy wciąż fascynują, jednak oko zdążyło
już przywyknąć do tych wszystkich wspaniałości. Ucinam sobie
nawet drzemkę. Gdy mijamy koło podbiegunowe, oznaczone zresztą
specjalnym znakiem, aby nikt nie miał żadnych wątpliwości, że to
właśnie ono, w radiu od kilkudziesięciu minut grają tylko
piosenki Beatlesów, które tak uwielbiam. Lepiej być nie mogło.
Jest pewne, że dziś do
Narviku nie dotrzemy, dopiero jutro, ponieważ promy z przystani, do
której się teraz zbliżamy, o tak późnej godzinie już nie
kursują, dlatego będziemy musieli poczekać do rana na pobliskim
parkingu. Kierowca chce mi zaproponować swoje łóżko do spania, na
górze, ale odmawiam, wolę, by to on się wyspał, mi w zupełności
wystarczy fotel, na którym siedzę już od kilku ładnych godzin i
do którego zdążyłem się przyzwyczaić. Pobudka o 5:30, tak
nastawiamy zegarki.
Już tylko kilka godzin
dzieli mnie od celu mojej podróży.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz