niedziela, 6 marca 2016

Dzień 27. Do przerwy 0:1

Południowa Norwegia. Oslo. Środa, 6 sierpnia, godz. 22:15.

Opieram głowę na wygodnym i miękkim oparciu fotela. Z jednej strony jestem tak zmęczony po ciężkim dniu, że najchętniej zamknąłbym teraz oczy i przespał te dwie godziny jazdy, ale z drugiej strony wciąż nie mogę się otrząsnąć po tym wszystkim, co stało się przed kilkoma minutami, tym niespodziewanym obrotem wydarzeń i rozmyślając nad tym teraz, nieprędko bym zasnął. Poza tym nie wolno mi jak gdyby nigdy nic zaszyć się w swoim przytulnym kąciku z dala od wszystkich, to najbardziej niewdzięczna rzecz, jaką mógłbym w tej chwili zrobić.

Odwracam się do tyłu i nie namyślając się długo, zagaduję pierwszym tekstem, jaki przychodzi mi do głowy:
- Wracacie z meczu, tak? No i jak wam poszło?
- Tak sobie - odpowiada ktoś z ostatniego rzędu wzbudzając powszechną salwę śmiechu.
Ten chłopak, który zaproponował mi podwózkę, jak sądzę kapitan tego składu, przysiada się do mnie i tłumaczy mi
- Przegraliśmy 0:6. Do przerwy było tylko 0:1, ale potem nas zabiegali. Byli od nas dwa lata starsi i mieli lepszą kondycję. Nie daliśmy im rady.
Wbrew pozorom nie wyczuwa się z tego, co mówi, jakiegokolwiek poczucia wstydu. Po prostu dziś wygrał lepszy, dużo lepszy. Jak tak na nich wszystkich patrzę i słucham ich wypowiedzi, to mam wrażenie, że oni nie wracają z meczu do swoich domów, ale że dopiero się na ten mecz wybierają - wciąż uśmiechnięci, ożywieni, rozmowni, bojowo nastawieni. Podoba mi się takie podejście.
Przedstawiamy się sobie. Nazywa się Jon. Gdy pytam, ile ma lat, odpowiada, że szesnaście. Rozmawiamy chwilę o piłce, o pozycji, na jakiej gra na boisku, opowiadam mu, jakich znam norweskich piłkarzy, on z polskich potrafi wymienić tylko Jerzego Dudka. A po dłuższym milczeniu odzywa się do mnie tymi słowami:
- A ty dokąd podróżujesz? Gdzie chcesz się dostać?
- Mogę ci pokazać, jeśli chcesz - i wyciągam z plecaka swoje mapy.
- Dokładnie stąd wyjechałem ponad trzy tygodnie temu (pokazuję palcem Katowice) i dalej tędy, przez Niemcy, Danię (przesuwam tym palcem powoli po mapie), promem do Oslo, potem do Stavanger i Bergen, z powrotem do Oslo i teraz jadę z wami do Lillehammer.
Patrzy na mnie i na mój atlas wielkimi oczyma, wpada w lekką zadumę, a potem pyta mnie jeszcze:
- I co dalej? Jak wrócisz?
I znów rysuję mu niewidzialną linię od Lillehammer, do Narviku, z Narviku przez Szwecję do Finlandii, a stamtąd przez Estonię, Łotwę i Litwę do Polski. To mu w zupełności wystarcza, bo nie pyta mnie już o nic więcej. Naszą rozmowę przerywa niespodziewanie głos trenera w głośnikach. Komunikat dla pasażerów. Nic nie rozumiem, bo to po norwesku, ale Jon przychodzi mi z pomocą:
- Będziemy zaraz oglądać film, "Bruce`a Wszechmogącego", widziałeś go?
- Widziałem, ale chętnie zobaczę go sobie raz jeszcze.
Gasną światła i mój nowy towarzysz wstaje i znika gdzieś w tyle autokaru.
Jeden w monitorów wisi tuż nade mną, dwa rzędy z przodu, więc wystarczy, że wygodnie oprę się o wezgłowie fotela i mam doskonały widok na ekran. Jak w kinie. Dobrze, że puszczają ten film, przynajmniej będę mógł się trochę zrelaksować i wypocząć przez ten najbliższy czas. Ech... Już dawno nie było mi tak dobrze, nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz podróżowałem w takim luksusie.
Zamykam oczy mniej więcej wtedy, gdy Bruce`a wyrzucają z roboty. Chwilę później zasypiam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz