Południowa
Norwegia. Oslo. Środa, 6 sierpnia, godz. 22:15.
Opieram głowę na wygodnym
i miękkim oparciu fotela. Z jednej strony jestem tak zmęczony po
ciężkim dniu, że najchętniej zamknąłbym teraz oczy i przespał
te dwie godziny jazdy, ale z drugiej strony wciąż nie mogę się
otrząsnąć po tym wszystkim, co stało się przed kilkoma minutami,
tym niespodziewanym obrotem wydarzeń i rozmyślając nad tym teraz,
nieprędko bym zasnął. Poza tym nie wolno mi jak gdyby nigdy nic
zaszyć się w swoim przytulnym kąciku z dala od wszystkich, to
najbardziej niewdzięczna rzecz, jaką mógłbym w tej chwili zrobić.
Odwracam się do tyłu i nie
namyślając się długo, zagaduję pierwszym tekstem, jaki
przychodzi mi do głowy:
- Wracacie z meczu, tak? No
i jak wam poszło?
- Tak sobie - odpowiada ktoś
z ostatniego rzędu wzbudzając powszechną salwę śmiechu.
Ten chłopak, który
zaproponował mi podwózkę, jak sądzę kapitan tego składu,
przysiada się do mnie i tłumaczy mi
- Przegraliśmy 0:6. Do
przerwy było tylko 0:1, ale potem nas zabiegali. Byli od nas dwa
lata starsi i mieli lepszą kondycję. Nie daliśmy im rady.
Wbrew pozorom nie wyczuwa
się z tego, co mówi, jakiegokolwiek poczucia wstydu. Po prostu dziś
wygrał lepszy, dużo lepszy. Jak tak na nich wszystkich patrzę i
słucham ich wypowiedzi, to mam wrażenie, że oni nie wracają z
meczu do swoich domów, ale że dopiero się na ten mecz wybierają -
wciąż uśmiechnięci, ożywieni, rozmowni, bojowo nastawieni.
Podoba mi się takie podejście.
Przedstawiamy się sobie.
Nazywa się Jon. Gdy pytam, ile ma lat, odpowiada, że szesnaście.
Rozmawiamy chwilę o piłce, o pozycji, na jakiej gra na boisku,
opowiadam mu, jakich znam norweskich piłkarzy, on z polskich potrafi
wymienić tylko Jerzego Dudka. A po dłuższym milczeniu odzywa się
do mnie tymi słowami:
- A ty dokąd podróżujesz?
Gdzie chcesz się dostać?
- Mogę ci pokazać, jeśli
chcesz - i wyciągam z plecaka swoje mapy.
- Dokładnie stąd
wyjechałem ponad trzy tygodnie temu (pokazuję palcem Katowice) i
dalej tędy, przez Niemcy, Danię (przesuwam tym palcem powoli po
mapie), promem do Oslo, potem do Stavanger i Bergen, z powrotem do
Oslo i teraz jadę z wami do Lillehammer.
Patrzy na mnie i na mój
atlas wielkimi oczyma, wpada w lekką zadumę, a potem pyta mnie
jeszcze:
- I co dalej? Jak wrócisz?
I znów rysuję mu
niewidzialną linię od Lillehammer, do Narviku, z Narviku przez
Szwecję do Finlandii, a stamtąd przez Estonię, Łotwę i Litwę do
Polski. To mu w zupełności wystarcza, bo nie pyta mnie już o nic
więcej. Naszą rozmowę przerywa niespodziewanie głos trenera w
głośnikach. Komunikat dla pasażerów. Nic nie rozumiem, bo to po
norwesku, ale Jon przychodzi mi z pomocą:
- Będziemy zaraz oglądać
film, "Bruce`a Wszechmogącego", widziałeś go?
- Widziałem, ale chętnie
zobaczę go sobie raz jeszcze.
Gasną światła i mój nowy
towarzysz wstaje i znika gdzieś w tyle autokaru.
Jeden w monitorów wisi tuż
nade mną, dwa rzędy z przodu, więc wystarczy, że wygodnie oprę
się o wezgłowie fotela i mam doskonały widok na ekran. Jak w
kinie. Dobrze, że puszczają ten film, przynajmniej będę mógł
się trochę zrelaksować i wypocząć przez ten najbliższy czas.
Ech... Już dawno nie było mi tak dobrze, nie pamiętam nawet, kiedy
ostatni raz podróżowałem w takim luksusie.
Zamykam oczy mniej więcej
wtedy, gdy Bruce`a wyrzucają z roboty. Chwilę później zasypiam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz