Południowa
Norwegia. Okolice Dombas. Piątek, 8 sierpnia, godz. 00:30.
Budzę się jakby rażony
piorunem, ogłuszony grzmotem. Potężne walenie do drzwi. Gdzie
jestem? Niczym dwie ogromne pięści rozrywające zawiasy. Nie
odróżniam jawy od snu. Serce przestaje na moment bić. Mój Boże!
Podchodzi do gardła. Nagle cisza. Nie oddycham. Nasłuchuję.
Żadych kroków, żadnych
odgłosów. Chyba już po wszystkim.
Rozglądam się
roztrzęsiony. Teraz serce kołacze mi w piersi jak oszalałe.
Chryste, co to było? Co się dzieje? Gdzie ja jestem? Mija kilka
długich minut, a ja wciąż nie mogę dojść do siebie.