Zachodnia
Norwegia. Bergen. Poniedziałek, 4 sierpnia, godz. 22:06.
Siadamy na ławce przy
nadbrzeżu, tej samej, na której chciałem spędzić ostatnią noc.
- Powinien się tu zaraz
pojawić.
Sam też chciałbym go
jeszcze raz zobaczyć i zamienić z nim kilka słów – tak szybko
dziś rano zniknął, nie zdążyłem się z nim pożegnać, ani
nawet podziękować mu za okazaną pomoc. Czekamy długie piętnaście
minut, ale jego wciąż nie ma, jeszcze chwila i się zbieramy.
- Jest, to chyba on. Widzisz
tych dwóch gości na pomoście? Ten w dżinsowej kamizelce to
właśnie Henning.
Dopiero, gdy się do nich
zbliżam, uświadamiam sobie śmieszność całej sytuacji. Co ja mu
właściwie powiem? Po co tutaj przyszedłem? To chyba jednak nie
był najlepszy pomysł, aby na niego czekać.
- Cześć, to ja, poznaliśmy
się dzisiejszej nocy, pamięta pan?
Patrzy na mnie na wpół
obojętnie i na wpół obojętnie słucha tego, co mówię. Pokazuję
mu Marcina, który został na nadbrzeżu, ale nawet nie odwraca się
w jego stronę. Chyba mnie nie pamięta lub tak się upił, że jest
mu wszystko jedno. Żegnam się z nim niedbale i wracam upokorzony.
- Prowadź do namiotu, tej
nocy chciałbym się porządnie wyspać.
Co ja sobie myślałem? Na
co liczyłem? Idziemy wolnym krokiem w milczeniu, obaj zmęczeni po
ciężkim dniu. Miał mi się rzucić w ramiona szczęśliwy, że
znowu mnie widzi? Czy nie zależało mi tylko na tym, aby znów
zostać zaproszonym na ten piękny jacht i w nim przenocować? To by
chyba było zbyt proste i zbyt egoistyczne. Mijamy właśnie to
miejsce, w którym Marcin rozbił wczoraj swój namiot, którego z
kolei ja nie mogłem nigdzie znaleźć.
- Tutaj się rozłożyłem,
jest nawet odbity ślad – świecąc latarką, pokazuje mi palcem
ubity kawałek ziemi w krzakach.
- Jestem pewien, że tu też
wczoraj zaglądałem, naprawdę. Nie wiem, jak to się stało, że na
ciebie nie trafiłem.
Po kilkunastu minutach
dochodzimy do osiedla niewielkich bloków mieszkalnych. Nad jednym z
nich góruje niezbyt duże, ale za to strome wzniesienie, zwieńczone
metalowym płotem.
- Musimy się wspiąć
prawie na sam szczyt. Najlepiej zaczekaj na mnie, aż się upewnię,
że to tutaj, bo w tych ciemnościach głowy nie dam sobie za to
uciąć.
A zatem wspina się
pierwszy, a hałas, jaki temu towarzyszy, jest tak wielki, że aż
mam ochotę stąd uciec albo zapaść się pod ziemię. Trzask co
chwila łamanych gałęzi i siarczyste przekleństwa wydawane przy
tej okazji obudziły już chyba każdego w promieniu stu metrów.
Marcina już nie widać, jedynie światło jego latarki przeszywające
drzewa i krzewy.
- W porządku, to tutaj,
jestem przy namiocie, możesz wchodzić.
Do licha! Gdybym wiedział,
że tak będzie, zostałbym chyba na jednej z tych ławek w centrum i
tam się położył. Pewność, że ktoś wezwał policje, która już
po nas jedzie, zniechęca mnie nie tylko do tej wspinaczki, ale w
ogóle do spędzenia tu nocy. Jeszcze ślisko tu jak… Bach! Cała
prawa nogawka spodni w tym błocie. Cudownie! Gdyby nie złapana się
w ostatniej chwili przypadkowa gałąź, sturlałbym się na sam dół
jak śniegowa kula. Przestałem już zwracać uwagę na te wszystkie
wydawane przeze mnie odgłosy, niech się dzieje co chce. Kolejna
wywrotka i w końcu docieram na miejsce.
Jestem wściekły, ale nie
daję tego po sobie poznać. Marzę o tym, by już się położyć,
zasnąć i obudzić się jutrzejszego ranka. Rozkładam pospiesznie
swoje rzeczy, wyjmuję śpiwór i karimatę, przygotowuję ubrania do
snu i gdy zaczynam się w nie przebierać, odkrywam coś bardzo
dziwnego…
- Marcin, tu jest woda.
Mnóstwo wody. Namiot chyba przecieka.
- Zapomniałem zasunąć
zamek do samego końca, gdy wychodziłem na miasto, została
niewielka szpara u góry i przez nią musiała wlać się woda
podczas dzisiejszej ulewy.
A więc jednak mogło być
gorzej. Zamokła mi karimata, trochę plecak, kilka ubrań, ale
nieważne, jestem zbyt zmęczony, by się tym teraz przejmować.
Zamykam oczy i zasypiam.
Grafomania level hard pro :P
OdpowiedzUsuńNowa notka, niezła niespodzianka! Czy Ty wciąż jesteś w Norwegii? Widzę trochę zmian na blogu, poprzedni wygląd był w mojej skromnej opinii korzystniejszy :) Serdeczne pozdrowienia z Pomorza :)
OdpowiedzUsuń