poniedziałek, 2 maja 2016

Dzień 31. Powrót do Narviku

Północna Norwegia.Harstad. Niedziela, 10 sierpnia, godz. 17:30.

Szafirowe wody fiordu, porośnięte gęstym lasem górskie zbocza, a w oddali wyrastające z morza skalisty szczyty – tym karmią się moje źrenice od dobrych kilkunastu minut. Zauroczone i zafascynowane. Jest tu tak dziko i tak spokojnie. Do takich miejsc prowadzić może tylko Bóg.
Pora wracać na plebanię. Zobaczyłem już miasto, przespacerowałem się jego ulicami, nadszedł w końcu czas, aby spotkać się z rodakami. Okazuje się, że wszyscy już na mnie czekają. Gdy przekraczam próg, ksiądz przedstawia mi swoją rodzinę:
- Poznajcie się. To moja siostra, Ania, jej mąż, Krzysiek i ich dzieci. Przyjechali mnie tu odwiedzić.
Bardzo mili ludzie. Rozmawiamy długo przy kawie. Mnie najbardziej ciekawią wieści z Polski, sport, polityka, najciekawsze wydarzenia, jednak niewiele mogą mi pomóc, bo sami są w podróży od ponad tygodnia. Natomiast ich najbardziej interesuje to, jak się tutaj znalazłem, a najwięcej pytań zadaje ksiądz Jan.
- Coś ty jadł? Gdzie nocowałeś? Jak przeprawiłeś się przez morze?
To wszystko jest tak proste, tak oczywiste dla mnie, jednak ich twarze mówią coś zupełnie innego, na szczęście zdążyłem do tego przywyknąć.

Idziemy na Mszę Świętą. Maleńki drewniany kościółek pod wezwaniem Świętej Sunnivy nie jest w stanie pomieścić zbyt wielu wiernych, a mimo to nie wypełnia się do ostatniego miejsca. Jednak daje się odczuć, że dla tej garstki, która tu przyszła, jest to ważne wydarzenie, na które czekali cały tydzień.
Po Eucharystii wszyscy jej uczestniczy zbierają się w salce na dole na wspólnym podwieczorku. To piękny zwyczaj, a jednak mam wrażenie, że możliwy tylko w tak małych wspólnotach, jak ta. Ku mojemu zdziwieniu jest tu kilkoro Polaków, z każdym z nich staram się zamienić choć słowo. Panuje tu bardzo przyjazna, wręcz rodzinna atmosfera, czuję się niemal jak w domu, wśród swoich.
- Słuchaj, znalazłem osobę, która może cię kawałek podwieźć – oznajmia mi ksiądz.
I rzeczywiście, chwilę później pojawia się starsza pani. Świetnie mówi po angielsku, dlatego szybko się dogadujemy. Podrzuci mnie jakieś czterdzieści kilometrów, bo akurat jedzie na lotnisko odebrać syna.
- Mam nadzieję, że dotrzesz do mnie na plebanię. Jeśli tak, będziesz mógł tam przenocować, wykąpać się i coś zjeść. A jeśli nie… Tego wariantu nie przewiduję. Pomodlę się z za ciebie. Powodzenia.
Kilka minut później siedzę już w samochodzie i spoglądam na przesuwający się za oknem krajobraz. Pani Dagmar prowadzi bardzo ostrożnie, także dlatego, że razem z nami, na tylnym siedzeniu, jadą jej rodzice, ponad osiemdziesięcioletni staruszkowie. Odwozimy ich do domu, a potem jedziemy już zupełnie sami. Jakoś przychodzi mi na myśl, sam nie wiem dlaczego, by porozmawiać o literaturze, której jestem wielkim miłośnikiem, czym uszczęśliwiam moją sympatyczną rozmówczynię, ona również sporo czyta. Bardzo się cieszy, gdy opowiadam jej o kilku znanych mi norweskich pisarzach: Ibsenie, Hamsunie, Sandemo i Gaarderze, których twórczość dobrze znam.
- Nawet nie wiedziałam, że są aż tak popularni – śmieje się.
Dojeżdżamy na miejsce. Wysiadam na skrzyżowaniu drogi głównej i wyjazdowej z lotniska. Mam nadzieję, że ci, którzy będą go opuszczali, zechcą zabrać pasażera na gapę, bo do Narviku zostało mi jeszcze jakieś siedemdziesiąt kilometrów, a robi się coraz chłodniej.
Coś w środku nie pozwala mi jednak wątpić. Mówi mi, że będzie dobrze, że uda się dojechać do celu. Oczami wyobraźni już widzę ten prysznic, dach nad głową, pyszne jedzenie… Obawy są jednak coraz większe z każdym kolejnym kwadransem bezowocnego stania. W międzyczasie mija mnie ksiądz Jan ze swoją rodzinką.
- Jeśli będą jakieś problemy, zadzwoń do mnie, to przyjadę i cię stąd odbiorę – woła przez otwarte okno.
Dopiero gdy odjeżdża, przypominam sobie, że przecież nie wymieniliśmy się numerami. Nie ma czasu do stracenia. Powoli zapada mrok, ledwie mnie tu widać.
- Boże, Ty możesz wszystko i wiesz, że do pełni szczęścia brakuje mi tylko jednego kierowcy. Pomóż mi, dla Ciebie to przecież pestka.
Mijają kolejne długie minuty, aż ktoś się w końcu zatrzymuje. Podbiegam do samochodu.

- Narvik? My też tam jedziemy, wskakuj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz