czwartek, 12 maja 2016

Dzień 31. Plebania

Północna Norwegia. Narvik. Niedziela, 10 sierpnia, godz. 23:04.

Dojechałem! Wielkie nieba, ja naprawdę tu dojechałem! Naciskam na przycisk dzwonka. Jeszcze dwie godziny temu wydawało się to wprost nieprawdopodobne, nierealne, nie do uwierzenia, a jednak udało mi się. Pan jest wielki! Odgłos zbliżających się wewnątrz kroków. Jeśli choć przez krótka chwilę zwątpiłem, że to wszystko się może nie powieźć, to Bóg mi świadkiem, że jest mi teraz wstyd za ten brak wiary. Otwierają się drzwi.
- Szczęść Boże. Kogo ja widzę, jednak udało ci się tu wrócić? Już powoli traciłem nadzieję – uśmiecha się wyraźnie rozradowany ksiądz Jan.
- Bogu niech będą dzięki, księże, nikomu innemu.
- Amen. Wchodź do środka.

Wszystko zostało już wcześniej przygotowane na mój przyjazd, a więc jednak ksiądz do samego końca wierzył, że uda mi się tu dotrzeć, mimo tak późnej pory. Najpierw zostaję zaprowadzony do kuchni, gdzie czeka już na mnie kolacja – wielki parujący półmisek mięsnego gulaszu. Tak jestem głodny, że niemal od razu opróżniam cały talerz, a gdy przychodzi ksiądz z innymi smakołykami w ręce, patrzy na mnie i na resztki, które pozostawiłem, uśmiecha się szeroko i mówi:
- Zapomniałem ci powiedzieć o jednej rzeczy. Zdajesz sobie sprawę, co przed chwilą wsunąłeś z takim apetytem? To było mięsa z renifera.
- Poważnie? Dobre to, jak nie wiem. Ale może to i lepiej, że mi tego ksiądz wcześniej nie powiedział.
Potem zostaję oprowadzony po całym domu, po raz kolejny witam się z rodziną duchownego, kapłan pokazuje mi też swój pokój, w którym będę dziś nocował, na koniec obwieszcza mi to, czego nie mogłem się już doczekać:
- A tu jest łazienka.
Długo z niej nie wychodzę. Kiedy tak stoję w kabinie prysznicowej, oblewając się strumieniem gorącej wody, która spływa po moim ciele, czuję bardzo wyraźnie, jak razem z całym tym brudem, uchodzi ze mnie moje niedowiarstwo, brak zaufania, zdenerwowanie i mam wrażenie, że ta woda, która wlewa się teraz do rury kanalizacyjnej, przesiąknięta jest jakimś dziwnym i paskudnym grzechem, który do tej chwili w sobie nosiłem.
- Teraz wyciągnij z plecaka wszystkie swoje rzeczy i daj mi je tu zaraz, trzeba je prędko wyprać i wysuszyć, by do rana były gotowe
Nie wiem, jak on to robi, ale wszystko, co powie, wywołuje moje wzruszenie. Jak to możliwe, że spotyka mnie tu tyle dobrego? Nawet mi się nie śniło, że będę mógł raz jeszcze uprać swoje rzeczy przed powrotem do Polski.
- A w międzyczasie będziesz mógł zadzwonić do swoich bliskich. Masz tutaj telefon, właściwie to skypephone, dzwoń gdzie chcesz i powiedz, że nic ci nie jest. Pewnie martwią się o ciebie.
Wręcza mi aparat, dodając szybko:
- Aha, no i możesz rozmawiać do woli, o nic się nie martw, bo to naprawdę kosztuje grosze.
Nawet nie mogę powiedzieć, że on czyta w moich myślach, bo nawet by mi to do głowy nie przyszło. Rozpoznaje moje pragnienia i potrzeby, których ja sam nie byłem świadomy. Niesamowity jest!
- Babcia? Cześć, to ja, Robert, dzwonię z Norwegii. Nic mi nie jest, jestem bezpieczny, już niedługo będę w domu. Naprawdę nic mi nie grozi, nie musicie się martwić. Daj mi mamę.
Mama od razu w płacz, jak to mama, a potem znów pierwsze pytanie, czy mam co jeść, czy nie chodzę głodny. Tak przypuszczałem, że wpierw o to zapyta, dlatego uśmiecham tylko do słuchawki. Potem brat i ojciec, tych znowu bardziej interesuje, gdzie dokładnie jestem i czy jest fajnie. Dziesięć minut trwa ta rozmowa. Dzwonię jeszcze do Ani, koleżanki ze studiów, opowiadam jej pokrótce, gdzie jestem i kiedy będę wracał, na koniec postanawiam zadzwonić do Mariusza, by zrobić mu niespodziankę:
- Halo, Mariusz, zgadnij, kto dzwoni. Mała podpowiedź - koło podbiegunowe.
Usłyszeć jego zaskoczony czy wręcz zszokowany głos – bezcenne. Chwilę gawędzimy, na koniec mam wielką ochotę powiedzieć mu w żartach, że rozmowa jest na jego koszt, ale jakoś nie mam śmiałości go tak straszyć.
Tego mi właśnie było trzeba! Nie przypuszczałem nawet, że głos bliskich mi osób tak mnie uszczęśliwi. Siadamy jeszcze wszyscy razem na tarasie, by powdychać świeżego, nocnego powietrza, a gdy dzieci kładą się spać, rozsiadamy się wygodnie na wielkiej skórzanej kanapie w salonie i popijając zimne piwko, oglądamy wspólnie jeden odcinek „Dynastii Tudorów”.
A gdy jestem już w łóżku, pod ciepła kołdrą, zanim zamykam oczy, gapię się jeszcze długo na wielką Biblię Tysiąclecia, leżącą na biurku kapłana, a potem na te wszystkie obrazki na ścianach z przeróżnymi świętymi, którzy wpatrują się teraz we mnie w ciemnościach.
I tak zasypiam.


1 komentarz:

  1. Trochę przegapiłem rozwój historii. Udało się wydać książke? Gdzie kupię? :)

    OdpowiedzUsuń