Północna
Norwegia. Narvik. Niedziela, 10 sierpnia, godz. 23:04.
Dojechałem! Wielkie nieba,
ja naprawdę tu dojechałem! Naciskam na przycisk dzwonka. Jeszcze
dwie godziny temu wydawało się to wprost nieprawdopodobne,
nierealne, nie do uwierzenia, a jednak udało mi się. Pan jest
wielki! Odgłos zbliżających się wewnątrz kroków. Jeśli choć
przez krótka chwilę zwątpiłem, że to wszystko się może nie
powieźć, to Bóg mi świadkiem, że jest mi teraz wstyd za ten brak
wiary. Otwierają się drzwi.
- Szczęść Boże. Kogo ja
widzę, jednak udało ci się tu wrócić? Już powoli traciłem
nadzieję – uśmiecha się wyraźnie rozradowany ksiądz Jan.
- Bogu niech będą dzięki,
księże, nikomu innemu.
- Amen. Wchodź do środka.
Wszystko zostało już
wcześniej przygotowane na mój przyjazd, a więc jednak ksiądz do
samego końca wierzył, że uda mi się tu dotrzeć, mimo tak późnej
pory. Najpierw zostaję zaprowadzony do kuchni, gdzie czeka już na
mnie kolacja – wielki parujący półmisek mięsnego gulaszu. Tak
jestem głodny, że niemal od razu opróżniam cały talerz, a gdy
przychodzi ksiądz z innymi smakołykami w ręce, patrzy na mnie i na
resztki, które pozostawiłem, uśmiecha się szeroko i mówi:
- Zapomniałem ci powiedzieć
o jednej rzeczy. Zdajesz sobie sprawę, co przed chwilą wsunąłeś
z takim apetytem? To było mięsa z renifera.
- Poważnie? Dobre to, jak
nie wiem. Ale może to i lepiej, że mi tego ksiądz wcześniej nie
powiedział.
Potem zostaję oprowadzony
po całym domu, po raz kolejny witam się z rodziną duchownego,
kapłan pokazuje mi też swój pokój, w którym będę dziś
nocował, na koniec obwieszcza mi to, czego nie mogłem się już
doczekać:
- A tu jest łazienka.
Długo z niej nie wychodzę.
Kiedy tak stoję w kabinie prysznicowej, oblewając się strumieniem
gorącej wody, która spływa po moim ciele, czuję bardzo wyraźnie,
jak razem z całym tym brudem, uchodzi ze mnie moje niedowiarstwo,
brak zaufania, zdenerwowanie i mam wrażenie, że ta woda, która
wlewa się teraz do rury kanalizacyjnej, przesiąknięta jest jakimś
dziwnym i paskudnym grzechem, który do tej chwili w sobie nosiłem.
- Teraz wyciągnij z plecaka
wszystkie swoje rzeczy i daj mi je tu zaraz, trzeba je prędko wyprać
i wysuszyć, by do rana były gotowe
Nie wiem, jak on to robi,
ale wszystko, co powie, wywołuje moje wzruszenie. Jak to możliwe,
że spotyka mnie tu tyle dobrego? Nawet mi się nie śniło, że będę
mógł raz jeszcze uprać swoje rzeczy przed powrotem do Polski.
- A w międzyczasie będziesz
mógł zadzwonić do swoich bliskich. Masz tutaj telefon, właściwie
to skypephone, dzwoń gdzie chcesz i powiedz, że nic ci nie jest.
Pewnie martwią się o ciebie.
Wręcza mi aparat, dodając
szybko:
- Aha, no i możesz
rozmawiać do woli, o nic się nie martw, bo to naprawdę kosztuje
grosze.
Nawet nie mogę powiedzieć,
że on czyta w moich myślach, bo nawet by mi to do głowy nie
przyszło. Rozpoznaje moje pragnienia i potrzeby, których ja sam nie
byłem świadomy. Niesamowity jest!
- Babcia? Cześć, to ja,
Robert, dzwonię z Norwegii. Nic mi nie jest, jestem bezpieczny, już
niedługo będę w domu. Naprawdę nic mi nie grozi, nie musicie się
martwić. Daj mi mamę.
Mama od razu w płacz, jak
to mama, a potem znów pierwsze pytanie, czy mam co jeść, czy nie
chodzę głodny. Tak przypuszczałem, że wpierw o to zapyta, dlatego
uśmiecham tylko do słuchawki. Potem brat i ojciec, tych znowu
bardziej interesuje, gdzie dokładnie jestem i czy jest fajnie.
Dziesięć minut trwa ta rozmowa. Dzwonię jeszcze do Ani,
koleżanki ze studiów, opowiadam jej pokrótce, gdzie jestem i kiedy
będę wracał, na koniec postanawiam zadzwonić do Mariusza, by
zrobić mu niespodziankę:
- Halo, Mariusz, zgadnij,
kto dzwoni. Mała podpowiedź - koło podbiegunowe.
Usłyszeć jego zaskoczony
czy wręcz zszokowany głos – bezcenne. Chwilę gawędzimy, na
koniec mam wielką ochotę powiedzieć mu w żartach, że rozmowa
jest na jego koszt, ale jakoś nie mam śmiałości go tak straszyć.
Tego mi właśnie było
trzeba! Nie przypuszczałem nawet, że głos bliskich mi osób tak
mnie uszczęśliwi. Siadamy jeszcze wszyscy razem na tarasie, by
powdychać świeżego, nocnego powietrza, a gdy dzieci kładą się
spać, rozsiadamy się wygodnie na wielkiej skórzanej kanapie w
salonie i popijając zimne piwko, oglądamy wspólnie jeden odcinek
„Dynastii Tudorów”.
A gdy jestem już w łóżku,
pod ciepła kołdrą, zanim zamykam oczy, gapię się jeszcze długo
na wielką Biblię Tysiąclecia, leżącą na biurku kapłana, a
potem na te wszystkie obrazki na ścianach z przeróżnymi świętymi,
którzy wpatrują się teraz we mnie w ciemnościach.
I tak zasypiam.
Trochę przegapiłem rozwój historii. Udało się wydać książke? Gdzie kupię? :)
OdpowiedzUsuń